Dzień 29. Ride. Jazda.
Jestem
fanem powieści i kina drogi. Jestem tak wielkim fanem przemieszczania się, że
mniej interesuje mnie cel podróży. W corocznych wyjazdach do Włoch najbardziej
lubię pierwszy dzień i nocleg gdzieś w Czechach lub Niemczech – poczucie, że
właśnie się zaczęło, że nic mnie nie goni, że mogę wypić piwo. Potem cały
wyjazd zaczyna nabierać tempa, jest duża aktywność fizyczna, zmęczenie, także
jakieś wesołe pogaduchy wieczorami. Ale wciąż w tym wszystkim najbardziej
podoba mi się pierwszy dzień.
Dlatego
lubię też sesje drogi. Lubię, gdy Bohaterowie się przemieszczają, gdy na
przestrzeni kilku, kilkunastu sesji pokonują bardzo długi odcinek na mapie.
Otoczenie stale się zmienia – wydarzenia dnia wczorajszego stają się zamkniętym
rozdziałem, pojawiają się nowe miejsca, nowi Bohaterowie Niezależni, nowe
problemy do rozwiązania.
Ma
to jedną wadę: są wówczas o wiele mniejsze szanse na rozwinięcie się jakichś
głębszych lub bardziej skomplikowanych relacji między Bohaterami i zastanym
światem przedstawionym. Pierwsze wrażenie, jakie sprawia Bohater Niezależny nie
ma jak ulec weryfikacji, bo wkrótce ruszamy dalej przed siebie. Może powinienem
częściej, jako Mistrz Gry, zatrzymywać się w jakimś miejscu i zacząć przykładać
większą wagę do detali?
No
ale swego czasu zdarzyło mi się przespacerować przez Hiszpanię – też bez
większych przystanków: trzydzieści kilometrów marszu, przystanek na nocleg i
regenerację, rano wymarsz i tak przez miesiąc. Pamiętam niektóre obrazki,
pamiętam miejsca, ale w tej podróży chodziło o rozmowy i wzajemne docieranie
się i rozumienie kilku osób. Były kryzysy, zmęczenie, złość i
zniecierpliwienie. Dużo nauki. No i w gruncie rzeczy zdarzały nam się kiedyś takie
sesje, że mimo najszczerszych chęci Mistrza Gry, Bohaterowie tak naprawdę nie
wychodzili z karczmy tylko gadali i pili alkohol. Nieustające rozmowy na sesji
mogą być ciekawe, ale też nie tylko o nie chodzi, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz