czwartek, 25 kwietnia 2024

[CWD] Na pomoc Dalii Flores

Sesja online rozegrana 15 maja 2023 r.


Wystąpili:

Peg (Peggy) - człowiek - wojownik - giermek - paladyn / buntownik-terrorysta / ładne oczy / nosi przy sobie zasuszoną głowę swojego dawnego pana rycerza;

Banifeller - odmieniec - łotr - złodziej - wygnany z rodzinnych stron, koczownik-zbieracz-żebrak o potencjalnie szlacheckich korzeniach.

Świętojebek - goblin - magik - nekromanta - czarownik, przeciętny chłopak, mocno śmierdzący, nosi przy sobie ręcznik i mydło.

Szpas - chochlik - wyleciał przez magiczny portal i trafił wprost do Sześciogrodu.


Nagłe pojawienie się Banifellera, ciężko rannej Peg oraz uratowanej z rąk Bean-nighe Serapii, z którą to rzekomo Peg cały czas korespondowała (i romansowała), wywołało spore poruszenie. Ponieważ portal, przez który przeszli, znajdował się w centrum świątyni Królowej Lata, akolici, klerycy oraz sama Klarysa Hill rzucili się na pomoc. Peg była zaopiekowana, podobnie jak uratowane z lasu dzieci. W okolicy znalazł się także Świętojebek, także wszyscy byli w komplecie. 

Szpas, chochlik, który przyleciał za nimi tuż przed zamknięciem portalu spadł na biedną Peg, potem odbił od drzewa i stracił przytomność, ale Banifeller zdołał go ukryć, nie dowierzając nieco tej dziwnej sytuacji. Dopiero po czasie mieli okazję pogadać, poznać się i od tej pory - mimo ćmich skrzydełek - Szpas chętnie przesiadywał na głowie Odmieńca.

Nieco później Lotta Flores, zaprzyjaźniona karczmarka, wysłała wiadomość z prośbą o przybycie - miała bowiem dla Bohaterów małe zlecenie. Poprosiła, by pojechali do wioski Norglen oddalonej o kilkanaście kilometrów na północ. W tej niewielkiej miejscowości swoją karczmę miała jej kuzynka, Dalia Flores (oraz jej mąż, Jeremiasz Flores, który przyjął po niej nazwisko). Kobiety korespondowały ze sobą niemal codziennie, a teraz od kilku dni zapadła cisza i Lotta nieco się niepokoiła. 

W ten sposób Drużyna wyruszyła w krótką podróż. Wioska faktycznie była opustoszała, sprawiała wrażenie, jakby wszyscy ulotnili się w wielkim pośpiechu. Już z bezpiecznego dystansu Bohaterowie dostrzegli, że na głównym placu, tuż obok karczmy, przy studni siedzi kilka związanych osób, wokół których krążył wielki i obrzydliwy ogr. Byli też świadkami pożarcia jednej z uwięzionych kobiet. Szpas poleciał na przeszpiegi - ominął ogra, zbliżył się do karczmy i usłyszał wewnątrz rozmowę kilku orków oraz wyjątkowo pyskującej kobiety - była to, jak wnioskowali, Dalia. 

Bohaterowie bardzo szybko obmyślili plan działania. Szpas podpalił kilka budynków w akcie dywersji. Odwróciwszy uwagę kilku orków, reszta zakradła się do karczmy od tyłu. Świętojebek najpierw brutalnie pokarał ogniem orka, który został na straży - ten w panice pobiegł na plac i wskoczył do studni. Potem goblin wyczarował mgłę, dzięki której udało się po cichu wyprowadzić nie tylko Lottę i jej męża, ale także jeńców ulokowanych przy studni (było to trzech mężczyzn) - orkowie zaś, cóż, walczyli z ogniem, a zagubiony we mgle ogr zrobił to, co ogry potrafią najlepiej, czyli tak zwane „rzyganie po krakowsku”. 

W drodze powrotnej Bohaterowie napotkali jeszcze Ellę i Kasztana (spotkany wcześniej duet kobiety-Odmieńca i orka-rewolwerowca): Ella przyznała, że należą do świty Krwawnika. Potwierdziła plotki, że Krwawnik nadciąga od północy i zamierza ogłosić się namiestnikiem Północnych Rubieży i w tym celu zamierza zająć Sześciogród - pokojowo lub nie. Kobieta zdradziła również, że poszukiwany już wcześniej Młot to ork, który należał do grupy Krwawnika, ale zdezerterował ukradłszy wcześniej ulubiony magiczny topór swojego wodza. Teraz Bohaterowie nie mieli już żadnych wątpliwości, że gościa wcześniej widzieli. 

Drużyna wróciła do Sześciogrodu wiedząc, że wkrótce nadejdzie Krwawnik, a Sześciogród może być w niebezpieczeństwie. Trzeba było podjąć decyzje, a raczej nie zapowiada się, by w grupie panowała jednomyślność. W każdym razie Bohaterowie zdecydowali się, że poszukają Młota, by wysłuchać jego wersji zdarzeń.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Graj Fabułą - rozdział po rozdziale #3.2

Lecimy dalej. Sekcja: Grabki masz już w piaskownicy (multidej)

Sprawa dotyczy inicjowania przygody, nadania jej pierwszego ruchu, po którym sprawy powinny toczyć się już same. Gdzie szukać tego impulsu?

„W jego poszukiwaniu sięgam najczęściej do tego, co było na poprzednich sesjach. Moje sesje zapełniam sporą ilością bohaterów, informacji, lokacji, przedmiotów i wydarzeń, które nie mają większego związku z tym, co się aktualnie dzieje. Po prostu są tam sobie i sprawiają wrażenie, że świat gry jest rozbudowany, skomplikowany i pełen życia. W danym momencie, wtedy, gdy wrzucam je zupełnie mimochodem, nie mam na nie żadnego pomysłu. Po prostu tam są”. (s. 55)

Ta metoda wymaga pewnej konsekwencji, ale faktycznie działa. Najlepiej to widać w długich kampaniach, kiedy pewna górka BNów/lokacji/przedmiotów/wydarzeń powoli sobie rośnie, aż w końcu naładowane w niej elementy zaczynają się, tak jakby, staczać z niej wprost do naszych sesji. Ja sam nie jestem szczególnie gorliwy w wymyślaniu kolejnych BNów (takich, którzy znaczą coś więcej niż „chłop-zabijaka-ma_drewniają_pałę”. No ale gdy się zdyscyplinuję, to co sesję staram się dokładać coś do naszego tła. Takie raptem napomykanie o BNie X lub Y działa przecież jak klasyczny foreshadowing. Ale co najlepsze w tej metodzie, to fakt, że dodane do listy pomysły wraz z kolejnymi wydarzeniami zaczynają ewoluować, rozbudowywać się i uzupełniać. Mój ostatni przykład: powiedziałem Graczom o starym Pendergaście, który handluje eliksirami. On sobie jest, ma swój sklepik, ma eliksiry leczenia. Bohaterowie Graczy nawet go nie poznali, nie poszli tam, bo po co kupować eliksiry leczenia w Cieniu Władcy Demonów. Po jednej czy dwóch sesjach, w efekcie czy to wydarzeń czy komentarzy moich Graczy, Pendergast nabawił się wyjątkowo mrocznej tajemnicy na swoim strychu. Obecnie, po kolejnych sesjach, zastanawiam się, czy jeszcze nie dodać mu kilku cech… mógłby być na przykład psychofanem Bohaterów i ich stalkować.


Kolejna sekcja: Rżnąć bez żenady… (multidej)

„Widz ogląda filmy dla rozrywki. Podobnie czytelnik z książkami. Gracz z grami na PC. Ale nie Mistrz Gry. On patrzy na to wszystko i główkuje, jak by to zamienić na przygodę”. (s. 57)

„(…) bądź czujny. Wszystko, cokolwiek widzisz, oglądasz, może być materiałem na sesję. Patrz na świat z myślą <<jutro prowadzę sesję i naprawdę potrzebuję na nią fajnego motywu>>”. (s. 57)

To dość optymistyczna diagnoza czujności Mistrza Gry. Szczególnie starego. Bo kiedyś, jeszcze na studiach, faktycznie tak było: szukałem inspiracji wszędzie. Ba, jeszcze na starym blogu opisywałem takie wychwycone obrazy czy wrażenia prosto z życia: szedłem na gdańskim Przymorzu w trakcie wichury i ten wiatr niesamowicie dudnił przebijając się przez szkielet powstającego wówczas wieżowca. Cały tekst o wietrze: o dźwięku, o łzawiących oczach, o porywanych przez niego przedmiotach. Szukałem też przykładów z filmów i jeśli chodzi o ten wiatr, to w drugiej lub trzeciej części filmowego Władcy Pierścieni jest takie ujęcie, gdzie wiatr zrywa proporzec. Strasznie mi się ten motyw podobał. No ale się zestarzałem i, mówiąc szczerze, nie chce mi się ciągle patrzeć na świat przez pryzmat RPGów. To fantastyczne hobby, ale czasem, w prozie dnia codziennego, lepiej jest po prostu bezmyślnie gapić się w okno i w dupie mieć szukanie dobrych motywów na sesję.


Sekcja: Kanibalizowanie przygód (multidej)

„Na szczęście od pewnego czasu zacząłem kanibalizować cudze przygody. Dokładnie tak - kanibalizować. Nie interesują mnie ich zawiłości, nie bawię się we wkuwanie imion i cech lokacji. Nie martwi mnie nawet to, że akcja dzieje się na dzikim zachodzie, a ja właśnie prowadzę kampanię do Warhammera. Nie zrażam się. Wyszukuję fajne patenty i przeinaczam je tak, by pasowały do drużyny graczy”. (s. 58-59)

Kradzież pomysłów w zamierzchłej przeszłości stanowiła największy wyraz uznania dla artysty. Ale to rzecz, której chyba dopiero muszę się nauczyć. Kanibalizowanie przygód na pewno jest ogromnym odciążeniem, ale wcale nie jest takie bezwysiłkowe, bo… bo przecież najpierw trzeba włożyć energię w przeczytanie czyjegoś scenariusza. I tutaj ujawnia się moja natura leniwego Mistrza Gry - bo mniej wysiłku kosztuje mnie wymyślenie samemu kilku motywów, niż wgłębianie się w scenariusze, które niczym mnie nie zainteresowały. To po pierwsze.

Po drugie, od zawsze mam problemy z naruszaniem istniejących już struktur. Przygody, jak i systemy z rozbudowanym settingiem wydają mi się sztywno-kanoniczne. Dlatego zawsze bałem się podpalić Rokugan, a jak mam grać w adaptacje (The One Ring, na przykład), to boję się robić cokolwiek. Ale jest postęp: moduł Desert Moon of Karth BYĆ MOŻE KIEDYŚ poprowadzę na Death in Space zamiast Mothershipa.


Sekcja: Jeśli nie umiesz napisać przygody, narysuj ją (multidej)

„Nie sądzę, żeby była to jakaś uniwersalna technika do zastosowania w każdych okolicznościach. Ale może kogoś zainspiruje - warto czasem pobazgrolić trochę, dorysować strzałki od jednego rysunku do drugiego i pomiędzy tymi hieroglifami wypatrzyć jakąś przygódkę”. (s. 60)

W ramach kreatywnego ćwiczenia proponuję zmodyfikowanie tej techniki - wszelkie rysunki, bazgroły i pojedyncze słowa warto robić na oddzielnych karteczkach, które potem można swobodnie przemieszczać na tablicy, ścianie, czy innej płaskiej powierzchni. Kiedyś ktoś zasugerował mi taki sposób w ramach kreatywnego pisania: jeśli układamy jakąś historię i wszystkie punkty węzłowe rozpisujemy na osobnych kartkach, to później możemy te kartki wymieszać, zamienić kolejnością i zobaczyć, co z tego wyjdzie. 


Sekcja: Sequel dobra rzecz (multidej)

„Plusy sequeli są nieocenione. Po pierwsze, mamy już gotowych, wcześniej wymyślonych i przetestowanych na sesjach Bohaterów Niezależnych. Po drugie, mamy gotowe, stworzone na poprzednich sesjach relacje między Bohaterami Graczy, a całą okolicą. Ktoś już zna graczy, gracze kogoś znają, cały świat już jako tako funkcjonuje, nie trzeba budować znajomości wzajemnych relacji od nowa. Po trzecie, mamy już gotowe mapki, ilustracje, cały ten materiał, którego używaliśmy poprzednio”. (s. 62)

To prawda: jeśli człowiek przez długą kampanię buduje sobie żywy materiał, szkoda, żeby żył on tylko raz. Sequele dają nam też poczucie dynamiki - uwielbiam patrzeć, jak zaczyna się kolejny sezon jakiegoś serialu i jego bohaterowie, choć przecież dobrze nam znani, przeszli jakieś zmiany: wizualne i psychiczne.


Sekcja: Musi być wybór (Trzewik XDDDDDDDD)

Jedno muszę powiedzieć: im dalej w książkę, tym mniej Trzewika. I nie tylko to, bo poszczególne sekcje stają się nie tylko dłuższe, ale i bogatsze w faktyczną treść wartą jakiejkolwiek refleksji. Ta sekcja jest naprawdę długa. Ona, oczywiście, obfituje w lekko egocentryczne wstawki, ale to nic. Generalnie to dość oczywiste (ale trudniejsze w praktyce), by stawiać Graczy przed koniecznością podejmowania decyzji zero-jedynkowych. One są najbardziej jaskrawe, ale - chyba tak życiowo patrząc - wcale nie takie powszechne. No ale ja nie o tym. Trzewik kończy sekcję i rozdział w swoim stylu (A BYŁO TAK DOBRZE!):

„Bo emocje na sesji generują sami gracze. Nie twój cudny opis zachodzącego słoneczka”. (s. 70)

KONSEKWENCJA.

czwartek, 18 kwietnia 2024

[DW] Świątynia Złotego Smoka

Sesja online rozegrana 11 maja 2023 r.


Kontynuujemy rozpoczętą ostatnio drugą małą kampanię. Tym razem zebrali się wszyscy Gracze z poprzedniego „sezonu”, a także dwójka, która dołączyła. Było tłoczno, co szczególnie przy graniu online potrafi być wyzwaniem, ale jakoś daliśmy radę!


Wystąpili:

Fafnir - człowiek barbarzyńca - pochodzi z krainy dosłownie wykupionej przez chciwe krasnoludy. Włóczy się z zamiarem zebrania pieniędzy i wykupienia rodziny z długów. Miłośnik wysokobiałkowych potraw; 

Yosi - człowiek złodziejka o kleptomańskich zapędach. Tak zwyczajna, że żaden portret na liście gończym jej nie przypomina. Czasem zdobywa dla Trille magiczne przedmioty;

Trille - elfia czarodziejka niezbyt poważana we własnej rodzinie. Ma swoją pracownię, w której oddaje się badaniom, podczas gdy usługuje jej stary gnom Alfie oraz mechaniczne ramię o imieniu Głupek; 

Hawthorne - kleryk, członek sekty Wielkiego Mistycznego Borsuka, który  puścił w ruch Kosmiczne Żołędzie, a gdy te zaczęły się ze sobą zderzać, powstały pierwsze pierwiastki, żywioły i ludzie;

Arminus - elf wojownik pochodzący z elfiego archipelagu. Znudzony wielowiekową stabilizacją i przewidywalnością zdezerterował z elfiej armii i włóczy się po świecie;

Yorana - niziołek druidka - pochodzi z Szepczących Równin na dalekim południu. Zawędrowała do ludzkiej krainy w poszukiwaniu zrozumienia złożonego, wielowymiarowego świata.


Najpierw musieliśmy ustalić, co kleryk Hawthorne i czarodziejka Trille robią na dalekim południu. Hawthorne zdecydował się prowadzić działalność misjonarską i właśnie dawał kazanie zainteresowanym salamandrom (działo się tu tuż obok świątyni, którą Bohaterowie zaobserwowali ostatnio, co za przypadek!). Elfka Trille natomiast poszukiwała rzadkich minerałów o magicznej mocy i dowiedziała się, że wykorzystuje się je do sporządzania tradycyjnych tutaj mozajek. 

Radość ze spotkania przeważyła nad potrzebą skradania. Wszyscy spotkali się przed świątynią. Hawthorne zebrał jeszcze datki od zauroczonych strażników, ale ci zostali szybko przywołani do porządku przez srogiego szamana opiekującego się tą świątynią. Była to Świątynia Złotego Smoka i szaman ostrzegł kleryka, że tylko Złoty Smok panuje nad tą krainą. 

Ponieważ większość Drużyny polowała na „jajo”, zdecydowali się wejść do świątyni pod pretekstem chęci lepszego poznania kultu Złotego Smoka. Tutaj zaczęliśmy mały dungeon crawl. W ten sposób Bohaterowie trafili do sali, gdzie salamandrzy strażnicy grali w karty. Wizyta wielkiej grupy Bohaterów była na swój sposób konfundująca, ale Fafnir dosiadł się do stołu, rzucił monetą i kazał rozdawać, co okazało się chyba najskuteczniejszą z możliwych strategii. 

Yorana w tym czasie zamieniła się w małą uroczą jaszczurkę i zaczęła zwiedzać nieodkryte fragmenty świątyni, orientując się, że pod świątynią są pokłady płynnej lawy. 

Reszta Drużyny wraz z jednym strażnikiem poszła w drugą stronę - mieli zostać zaprowadzeni pod ołtarz, ale żeby móc go zobaczyć, trzeba było przejść przez pomieszczenie pełne lawy (to miał być test godności). Zaczęło się kombinowanie, aż w końcu Trille odwróciła zaklęciem uwagę strażnika, a Fafnir przerzucił zamienioną w jaszczurkę Yoranę na drugą stronę pomieszczenia. Dzięki temu druidka mogła zorientować się w sytuacji, wybadać pomieszczenie z ołtarzem i modlącym się przed nim szamanem. Yorana wróciła (nieco się poparzywszy) do Drużyny, by ustalić plan działania.

Zrobili tak: Arminus wywołał szamana i poprosił go o opowiedzenie o kulcie Złotego Smoka. Naiwny szaman - nie zauważywszy Hawthorne’a - łyknął przynętę i ruszył z Arminusem na spacer po świątyni. Wówczas Yorana znów została przerzucona, przed ołtarzem zamieniła się w małpę i bez większego wysiłku zgarnęła jajo i przeskoczyła przez lawę. W ten oto sposób - bardzo mistrzowski (rzuty Gracze mieli wybitne, przez całą sesję tylko jedna porażka, a większość testów z wynikiem 10+) - wynieśli jajo ze świątyni.

Na zewnątrz Bohaterowie dostrzegli, że w ich stronę zmierza grupa jeźdźców. Tutaj zakończyliśmy.

Muszę jednak dodać, że w świątyni pojawiła się tajemnica rodu al-Jamil (to nazwisko Trille): wchodząc do świątyni Bohaterowie mogli podziwiać przepiękną mozaikę przedstawiającą ziejącego ogniem smoka. Wokół niego wypisane były cztery nazwiska: Al-Quisal - Al-Qutab - Al-Jamil - Al-Yamin. Co to mogło znaczyć? Trille wiedziała, że w przeszłości jej ojciec odbył podróż statkiem na południe, ale w rodzinie nigdy się o tej podróży nie mówiło. Trille nie mogła ot tak też wrócić do domu i o to zapytać z dwóch powodów: raz, że za daleko, a dwa, że jej relacje z rodziną nie pozostawały najlepsze. W pomieszczeniu z ołtarzem również była mozaika przedstawiająca cztery postaci w togach, które unosiły w górę jakieś kielichy lub misy. Były tam też wspomniane nazwiska. Ponieważ Yorana pochodziła z Szepczących Równin, zorientowała się, że jedno z nazwisk należy do arystokratycznej rodziny żyjącej w stolicy tej krainy.

czwartek, 11 kwietnia 2024

[Monastyr] W Dorii

Sesja online rozegrana 25 kwietnia 2023 r.


To była dziwnie, ciekawie przegadana sesja. Bohaterowie wkroczyli do Dorii i dalej odkrywali, w jakie to skomplikowane zależności wpakował się Isdelf Valotton.


Wystąpili:

Livianna Monteforte - szpieg z Ragady;

Isdelf Valotton - młody Doryjczyk;

Gudbrand - barg z Gordu.


Zaczęło się tak: Bohaterowie byli od kilku dni w drodze. Towarzyszył im syn Tomasza Zacha, ponieważ poza sceną okazało się, że jednak doszło do pojedynku Sartona Vergeviana ze wspomnianym Tomaszem. Stary rycerz bardzo szybko rozpłatał Nordyjczyka i posłał swojego syna wraz z Bohaterami, by dotrzymywał im towarzystwa.

Gdzieś w międzyczasie Livianna otrzymała wiadomość z Agarii „Niedługo wracam. Doria. Czyń chaos”.

Podczas nocnego postoju do Bohaterów dołącza grupa rycerzy, a wśród nich dwoje przyjaciół Isdelfa: Tristan oraz Gavin. Ten drugi był szczególnie uszczypliwy, bo jak się okazało, ma żal do Isdelfa, że ten w pewnym momencie, niemalże w samym środku dokonującego się puczu na jego korzyść postanowił opuścić Dorię. To była dość długa rozmowa. Dla Isdelfa to była aktualizacja informacji, dla Livianny - ciekawy materiał wywiadowczy, a dla Gudbranda - stek niezrozumiałych bzdur. W każdym razie padało wiele nazw regionów, padały nazwisko świadka zbrodni Isdelfa (morderstwo spowiednika) - niejaka siostra Bernadetta żyła. 

W tych długich rozmowach o zawiłościach  doryjskiej polityki i skłóconych dynastii padały różne plany. Tristan twierdził, że rozmawiali z Zimowym Prorokiem, który obecnie przebywał w Santii. Padł plan, by go przechwycić, być może zabić albo użyć do własnych celów. By zaś zaangażować się w porzucone pretensje Isdelfa do doryjskiego tronu, Livianna zaproponowała, by zaaranżować małżeństwo rycerza z jakąś księżniczką mało znaczącego państwa sąsiedniego.

Oczywiście, czego Gudbrand za nic w świecie nie mógł zrozumieć, Doria aż huczała od plotek o powrocie Isdelfa. Pal licho, że połowa kraju dybała na jego życie, a druga połowa jednak nienajlepiej o nim myślała - obyczaj to obyczaj. No i Bohaterowie dotarli do karczmy w Kombrze, miasteczku nad jeziorem, gdzie oczekiwał ich już rycerz Bors, posłany przez wuja Isdelfa, Goddarda. Wuj był z kategorii tych złych, stojących po drugiej stronie barykady. Bors miał propozycję: dostaniesz papier z zapisanym Zimowym Proroctwem i po prostu się wyniesiesz. Isdelf zaś kręcił i tak Borsem zakręcił, że ten przeszedł na jego stronę. Bors poinformował, że siostra Bernadetta (która teraz chyba miała być celem dalszej wyprawy) przetrzymywana jest w monastyrze w Dinartos.

Livianna zaś zakradła się do pokoju Borsa w karczmie i wyniosła stamtąd jakieś listy stanowiące dowód na jego małżeńską niewierność. Tam też dowiaduje się, że Isdelf zamordował spowiednika swojego wuja i wówczas zbiegł.

Na tej sesji toczyły się tylko rozmowy. Polityczne plany i intrygi. Topór Gudbranda pozostał nieużyty.

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Graj Fabułą - rozdział po rozdziale #3.1

Lecimy dalej. Rozdział 3: Piszemy przygodę. 

Nachodzi mnie refleksja, że wstępy do rozdziałów również pisał Ignacy. Ku pokrzepieniu jednak, im dalej w las, tym - w pewnym momencie - główne skrzypce faktycznie przejmuje główny Autor oraz współautor. Ale te wstępy…


„W głowie hula wiatr, pomysłów brak. Otwierasz Graj fabułą. Bierzesz jedną z metod tu przedstawionych i napierasz do przodu. Czarujesz. Wzywasz wenę. Zaganiasz ją do roboty. Da ci pomysł na przygodę”. (s. 35)

Ten gość jest tak okrutnie turbo-niekonsekwentny w tym, co pisze, że łapię się niekiedy za głowę. Już pal licho z tym całym nadmuchanym „czarowaniem” i wodolejstwem. Gość pisze o pisaniu scenariuszy jak o przygotowywaniu epopei aspirującej do kanonu polskich lektur. Przyzywanie weny jest nie tylko śmieszne, ale wręcz przeczy gadaniu o wyższości prostych, warsztatowych przygód, o których twórca takich szlagierów, jak Neuroshima, stale będzie powtarzał.


Sekcja: Nim ruszymy do pracy (Trzewik XD)

Ostatnie zdanie na stronie 36:

„Bardzo kiepska przygoda dobrze poprowadzona jest tysiąc razy lepsza od świetnego scenariusza poprowadzonego nieudolnie”. (s. 36)

Mam tu dopisek ołówkiem na marginesie: jedyne wartościowe zdanie na tej stronie. 

„Nie trać czasu na wymyślanie zwrotów akcji, pięknych lokacji i wydarzeń, od których graczom szczęki ten tego. Siądź na dupie, napisz prostą przygodę i dobrze ją poprowadź”. (s. 37)

Ale… ale jak to? A co z muzą? Przecież już ją wezwałem!


Kolejna sekcja: Pierwsze wrażenie (matti - hura!)

„Póki co, najważniejsze jest pierwsze wrażenie. A ono powinno zawierać się w jednym zdaniu”. Gracze wyruszają na wyprawę, by odnaleźć wielką skrzynię. Gracze trafiają do dziwnego, dawno opuszczonego zamku”. (s. 37)

To, o czym pisze matti, to zwyczajny element pracy nad opowieściami. Jeśli masz przygotowany scenariusz do, nie wiem, filmu albo gry komputerowej i idziesz z nim do potencjalnych inwestorów, to musisz im zrobić tzw. pitcha, a więc musisz umieć zamknąć clue historii w bardzo krótkiej, pigułkowej formie. Moim zdaniem powyższe przykłady nie są zbyt dobre, bo niewiele nam mówią i robią raczej słabe pierwsze wrażenie. Ja bym powiedział tak: Bohaterowie wyruszają na wyprawę, by odnaleźć wielką skrzynię ze skarbem. Nie wiedzą, że skrzynia jest przeklęta, a po jej otwarciu czeka ich walka z własnymi słabościami i przeszłością. W takim zdaniu przynajmniej dowiadujemy się, jaki jest konflikt.


Sekcja: Pierwsze wrażenie II (Trzewik XDD)

„Z tym pierwszym wrażeniem i początkami przygód generalnie często jest problem. Niektórzy Mistrzowie Gry popełniają bowiem błąd i zakładają, że na początku będzie jakieś mniej istotne zdarzenie, taka przygrywka, a potem dopiero przejdziemy do właściwej części przygody”. (s. 38)

To racja. Przy czym osobiście nie mogę sobie przypomnieć ani jednej takiej sytuacji w historii swojego grania. Dziś, moim zdaniem (ale to tylko taka osobista intuicja) trudno o tego typu zagrywki, bo większość z nas zwyczajnie ma tak sztywny reżim czasowy, że nie bawimy się w bezcelowe wątki poboczne.


Kolejna sekcja: Słowa klucze (Trzewik XDDD)

„Dawno, dawno temu, w latach 2000 i 2001 jeździłem na zloty fanów gier z taką czary mary prelekcją, która zawsze skupiała pełną salę ludzi. Ludzie lubią czary mary. Wiedziałem o tym. Czarowałem. Pełna sala”. (s. 39)

Po przeczytaniu tego akapitu musiałem zrobić sobie przerwę. 

Na czary mary i siku. Na tym etapie zastanawiam się, czy to przypadkiem nie był jakiś mistrzowski rodzaj trollingu, czy trzewik przypadkiem nie robił sobie z nas jaj. Bo jasne, prelekcje ze wspólnym scenariotwórstwem improwizowanym mogą być bardzo atrakcyjne - ja sam bardzo lubię obserwować czyjś proces twórczy, uwielbiam wręcz. Uwielbiam głośne myślenie, zapisywanie pomysłów na tablicy i robienie strzałek, ale do wuja chafla, są pewne granice narcyzmu! 

„Dziś nie jeżdżę na konwenty z czary mary prelekcją”. (s. 40)

Kamień z serca.


Kolejna sekcja: CCG w służbie RPG (Trzewik XDDDD)

To fragment, który mnie interesował, bo sam też przećwiczyłem tworzenie scenariuszy na podstawie kart (są na blogu zarysy scenariuszy do Legendy 5 Kręgów, zajrzyjcie).

„Karty motywowały mnie do ciągłego kombinowania. Sprawiały, że wpadałem w trans, wystarczyło krótkie spojrzenie na kartę i już w przygodzie pojawiał się zwrot akcji. Nowe wydarzenie, nowa postać, nowe kłopoty. Nie ograniczał mnie scenariusz wymyślony wcześniej, wypieszczony, wygładzony, przemyślany w każdym detalu. O nie. Ta metoda uczy reagowania na poczynania graczy, uczy tego, że przygoda powinna powstawać tam, gdzie są gracze, w tym właśnie momencie, gdy oni coś deklarują. Oni coś deklarują, ty spoglądasz na kartę i serwujesz im odpowiedź”. (s. 41)

Trzewik odkrył tak zwaną improwizację. 

Tę improwizację, której nie lubi, bo lepiej mieć przygotowane piękne opisy, żeby było piękniej. 

Posługiwanie się kartami z gier jest fantastyczną metodą, ale nie dlatego, że zmuszają nas do improwizacji na sesji, a dlatego, że tworzą twórcze ramy. Dają nam materiał do obróbki i interpretacji. To o wiele łatwiejsze od wymyślania czegoś od zera. Poza tym taki proces twórczy potrafi być bardzo satysfakcjonujący i stanowi doskonałe ćwiczenie wyobraźni.


Sekcja: 5 pytań (Trzewik XDDDDD - będę dodawał kolejne „D” za każdą kolejną sekcję tego Ałtora). 

„W każdym bądź razie (…)” (s. 42)

W takiej ważnej książce taki błąd…

„Metoda nazywa się „Pięć pytań”. Po angielsku leciało to tak: Who, Why, Where, When oraz What”. (s. 42)

I to jest dobre, proste, warsztatowe narzędzie, którego implementacja w codziennym erpegowaniu może nam bardzo życie ułatwić. Trzewik rozpisuje to na przykładzie, który jest zrozumiały, aczkolwiek - w moim odczuciu - średnio uwzględniający Bohaterów Graczy, ale to w zasadzie detal.

Pomijam jedną sekcję (trzewikową) o warstwach scenariusza, bo nie znalazłem tam nic wartego śmiechu. Dość powiedzieć, że generalnie metoda ta - opisana już wcześniej w sekcji dotyczącej informacji i ich siły napędowej - jest słuszna i ja się z nią zgadzam.


Kolejna: Gotowanie na ekranie, czyli 7 pytań (Trzewik XDDDDDD)

„Bierzesz kartkę i drukujesz na niej siedem pytań. 1. Jak głęboko tkwicie w gównie? 2. Czy ma to związek z którymś z waszych zobowiązań? 3. Jesteście w defensywie czy ofensywie? 4. Czego potrzebujecie najbardziej? 5. Czego obawiacie się teraz najbardziej? 6. Co macie na sumieniu? 7. Co planujecie w ciągu najbliższych 24 godzin?”. (s. 46-47)

Chodzi o to, że tę kartkę Mistrz Gry przekazuje Graczom i oni przez tydzień ją wypełniają. Trzewik twierdzi, że to super metoda, bo oczywiście i tak trzeba będzie opracować przygodę, ale tak naprawdę to Gracze napisali ją sami. Moim zdaniem w tych siedmiu pytaniach tkwi jakiś problem, którego nie potrafię teraz zidentyfikować. Być może to nonszalancja pytań, być może to niekoniecznie ich uniwersalność. Być może zewnętrznemu użytkownikowi ten instrument wydaje się zbyt skomplikowany i pogmatwany. Poza tym wciąż istnieje instytucja sesji zero.


Sekcja: A waszym zdaniem…? (Trzewik XDDDDDDD)

„Uśmiechasz się tajemniczo”. (s. 48)

„Uśmiechasz się tajemniczo”. (s. 49)

Myślę, że to jest creepy. Uśmiech tajemniczego podrywacza. Poza tym pytanie Graczy o ich interpretacje zdarzeń to praktyka, która wydaje mi się tak normalna, że aż dziwne, że w ogóle poświęcono na nią całą stronę. No chyba, że żyję w jakiejś bańce i u Was nie rozmawia się po sesji o tym, co się wydarzyło?

Przeskakuję sekcje o celach postaci. Wydają mi się bardzo zwyczajne i mało innowacyjne.


Sekcja: Wielkie tło (matti)

„Są Cele postaci, są Duże cele, jest sobie przygoda, jest też i takie coś, co nazywa się Wielkie tło. Czyli to, co dzieje się w wielkim świecie, kiedy gracze rozwiązują swoją małą zagadkę tajemniczego opactwa na uboczu. Co się dzieje w okolicy, kiedy gracze natrafiają na opuszczony wrak samolotu”. (s. 54)

Uwielbiam, gdy przygody dzieją się na tle czegoś większego. Tak jak Doktor Żywago - historia miłości na tle rewolucji. Uważam, że trzymanie w ryzach zdarzeń w tle, ich przeplatanie się ze zdarzeniami na sesji to dość duże wyzwanie wymagające ogromnej koncentracji i umiejętności patrzenia na szeroki obraz. To sprawia, że tło jest dynamiczne, przestaje być zwykłą, papierową scenerią, a kalejdoskopem zdarzeń i z sesji na sesję to samo miejsce może zmieniać się diametralnie. 

czwartek, 4 kwietnia 2024

[Mothership] Ucieczka z Martwej Planety

Sesja online rozegrana 20 kwietnia 2023 r.


Druga sesja na księżycu Martwej Planety, w towarzystwie zezłomowanych statków i kanibalistycznej wspólnoty żyjącej w bunkrze.


Wystąpili:

Silova - naukowiec prowadzący niekoniecznie etyczne badania na faunie i florze egzotycznej, tropikalnej planety o toksycznej atmosferze, siostra Avolis, która zginęła podczas ewakuacji z ośrodka badawczego;

Sun - marine pełniąca funkcję pracownika ochrony;

MET-SA-04 - android pełniący funkcje pomocnicze w prowadzeniu badań;

John Donne - załogant, mechanik i osiłek - postać zapasowa kontrolowana początkowo przez wszystkich Graczy;

Ben London - (pół-NPC) załogant, pilot „Małej Anglii”, która miała zabrać pracowników placówki badawczej w bezpieczne miejsce.


Bohaterowie wrócili do bazy Psujów Brekta. Sam Brekt był zdziwiony i podejrzliwy, ale sprawy Malty nie interesowały go na tyle, że postanowił po prostu ich oddelegować do pracy. Silova została w bazie, by pomóc w pracy nad mapami - Brekt wszak od dawna chciał wiedzieć gdzie się w ogóle znajduje. Ben London, jako NPC, poszedł pracować z Psujami, a reszta Drużyny udała się na wstępny rekonesans do ściągniętego właśnie wraku statku „Alexis”.

Wrak był totalnie zniszczony, aczkolwiek dało się z niego wyciągnąć trochę dobra. Tam też Bohaterowie mieli okazję spotkać się ze swoimi pierwszymi Zmarniałymi, dziwnymi, nieco humanoidalnymi postaciami z mrocznego wymiaru. Walka nie trwała długo, Bohaterowie świetnie sobie z potworami poradzili.

Silova w tym czasie obliczyła, że znajdują się naprawdę daleko od jakiejkolwiek cywilizacji i potrzeba było około stu lat, by dostać się do najbliższego sensownego ośrodka cywilizacji. Przy okazji w przyczepie Brekta - który udał się pracować w terenie - znalazła tunel wentylacyjny (czy techniczny), który zaprowadził ją do ukrytego hangaru, gdzie niemal na wykończeniu był już statek „Lucyfer Wyniesiony”… ależ to było odkrycie! Silova wymontowała ze statku jakiś rozrusznik, by Brekt nie zwiał bez nich. Później, gdy się z nim spotkała, poprosił, by Drużyna udała się do kolonii i wyciągnęła stamtąd Leerę, jego partnerkę, która tkwi w Ogrodzie Rzeźb.

Bohaterowie spotkali się pojechali na miejsce. Pod ich nieobecność w kolonii wybuchła jakaś rewolucja, wojna domowa (młodych ze starymi), także nie pakowali się do środka, tylko kanałami technicznymi przedostali się wprost do Leery, która ukończyła - nieświadomie - mroczną bramę (złożoną z jej rzeźb), przez którą przechodzili kolejni Zmarniali. Tutaj generalnie dość długo Gracze debatowali. Ostatecznie było tak, że bardzo cennym strzałem udało się bramę zniszczyć, a samą bredzącą Leerę ogłuszyć i wynieść siłą kanałem. Opuszczając kolonię Bohaterowie dostrzegli jeszcze czołgającą się, błagającą ich o pomoc Maltę, po której na dodatek przebiegło się stado kóz. Silova postanowiła, że zabiorą ze sobą przynajmniej cztery kozy. Maltę zaś zostawili na miejscu, bo wyjątkowo jej nie lubili.

Bohaterowie wrócili do Psujów Brekta, gdzie w końcu Brekt z radością oświadczył, że statek jest gotowy. Problem polegał na tym, że w statku było tylko 15 kriokomór (100 lat podróży!), a całej grupy 18-19 osób. To miał być moment konfrontacji. W krótkich słowach wyszło tak, że Brekt bardzo szybko i bezwzględnie odstrzelił Deana jako najmniej przydatnego. Wówczas android MET przekonał Brekta, że można na statku wprowadzić system zmianowy XD, jakoś się upchną i przetrzymają te 100 lat. 

Tak oto skończyła się ta historia. Moduł Martwa Planeta miał być horrorem, a wyszła krwawa komedia. Dawno się tak nie ubawiłem.