Zaczął
się właśnie taki challenge: RPG a Day. Codziennie inny temat, ale codziennie. Po
co? Ano dla frajdy, dla promowania fantastycznego hobby, z nudów, nie wiem. W
każdym razie tak sobie pewni ludzie wymyślili, konkretnie to chyba David F.
Chapman, no i inni dołączają. Wish me luck!
Dzień 1. Początek.
Początki
bywają trudne lub mało spektakularne. Lubię, bardzo lubię zaczynać nowe
kampanie, nowe gry z wizją epickich dziejów, wielu miesięcy (lat?) intensywnego
grania, które złożą się na jakąś niesamowitą opowieść. Kilka tygodni później
entuzjazm powoli zdycha, a proza życia codziennego mówi „sprawdzam” i okazuje
się, że nie da się cały czas grać w każdy piątek (w ogóle często zastanawiam
się, jak niektórzy są w stanie grać w kilku ekipach i to nawet w dni powszednie
– nauczy mnie ktoś? Przygarnie mnie ktoś i pokaże?). Wtedy gdzieś te pierwsze niesprecyzowane,
choć naładowane epickością obrazy zaczynają się rozjeżdżać, rozmywać i
rozpierzchać. Pozostaje jakieś poczucie dyskomfortu, jak po zjedzeniu zbyt
dużej ilości fasolki.
Po
czasie, bogatszy w – hehe – doświadczenie, staram się niekiedy hamować. Nie
napalać się i spoglądać jedynie na najbliższy piątek, a nie wybiegać na
miesiące lub lata w przód. To pozwala oszczędzić sobie rozczarowań, a i wcale
nie wyklucza rozwinięcia się jakiejś sekwencji w większą kampanię.
Dlatego
myślę, że rozpoczynanie jest świetną sprawą, a z zachowaniem tego dystansu, czy
chłodu, jest także na swój sposób zdrowe. Granie staje się graniem –
przyjemnością czerpaną z tego specyficznego spotkania towarzyskiego – a nie
jakimś niemożliwym do zrealizowania projektem w imię nie wiadomo czego. Sesja
za sesją i nagle okazuje się, że coś wielkiego stworzyło się jakby samo, nie?
W
tym roku chciałbym zacząć poprowadzić coś nowego. Będzie to Mutant: Year Zero. Ale
jeszcze się AŻ tak nie napalam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz