czwartek, 25 stycznia 2024

[CWD] Poszukiwania Samuela

Sesja online rozegrana 6 marca 2023 r.


Kontynuujemy rozpoczętą ostatnio przygodę. Bohaterowie wciąż są na 2. poziomie i - jak się okaże - będziemy potrzebowali jeszcze jednego spotkania, by zakończyć wątek i awansować Drużynę.


Wystąpili:

Peg (Peggy) - człowiek - wojownik - giermek / buntownik-terrorysta / ładne oczy / nosi przy sobie zasuszoną głowę swojego dawnego pana rycerza;

Banifeller - odmieniec - łotr - wygnany z rodzinnych stron, koczownik-zbieracz-żebrak o potencjalnie szlacheckich korzeniach;

Świętojebek - goblin - magik - przeciętny chłopak, mocno śmierdzący, nosi przy sobie ręcznik i mydło.


Pox, czekający jeszcze niedawno na Peg i Banifellera w okolicy rezydencji Marasha XII, zniknął bez słowa. Chłopak jest wiecznie pobudzony, coś musiało przykuć jego uwagę, toteż pozostała dwójka udała się do Karczmy „U Lotty”, gdzie spędza przeważnie wolne popołudnia. Tam też, po kilku tygodniach nieobecności, z kanału wychylił się znajomy goblin Świętojebek, zajęty ostatnio coraz częstszymi zatorami w podmiejskich ściekach.

Banifeller namówił Świętojebka, żeby pomógł im zrealizować otrzymane zlecenie (dostarczenie przed oblicze władzy religijnej niejakiego Samuela Białookiego zamieszkującego lokal w dzielnicy robotniczej, przy ulicy Węgielnej). Bohaterowie trochę sobie jeszcze pogadali, a wczesnym wieczorem ruszyli zrealizować zlecenie. Ale z jakiegoś powodu zdecydowali się nie pukać do drzwi mężczyzny, tylko wykorzystać wiedzę Świętojebka i systemem kanałów przedostali się do piwnicy mieszkania, które ich interesowało.

I już na samym początku zrobiło się dziwnie. W piwnicy były beczki wypełnione formaliną, a w nich poćwiartowane ciała kobiety i dziecka. Drużyna zachowywała maksymalną ostrożność i w pewnym momencie - gdy wyszli na przedsionek - usłyszeli z sąsiedniego pomieszczenia głos (w reakcji na nastąpienie na trzeszczącą deskę któregoś z Bohaterów): „Młot, to ty?” Świętojebek odpowiedział „tak” i jakimś cudem głos zza drzwi odrzekł „to w porządku, kładę się”. To było dziwne, bo przecież to miał być dom jakiegoś podejrzanego starca, a nie ludzi znających się z Młotem, przywódcą konkurencyjnego gangu, który zaczął się panoszyć ostatnimi czasy w Sześciogrodzie.

Z przedsionka wiodły schody na poddasze. U góry było słychać, że ktoś chodzi, dlatego Świętojebek został oddelegowany w samotną podróż na to poddasze. Ku swemu (i innych) zaskoczeniu, nikogo tam jednak nie było. Znalazł za to ułożoną na podłodze stertę kości, prowizoryczny ołtarz oraz rosnący w kącie fluorescencyjny grzyb. Na ołtarzu goblin odkrył pozostawiony list:

Nie mogłem inaczej. Chciałem Ci pomóc, ale zawiodłem. Coś poszło nie tak, nie wiem dokładnie co. Zdawało mi się, że zaklęcie zadziałało, ale nie… nie zadziałało wcale. Może moja ofiara była zbyt mała, może któreś ze słów wypowiedziałem nie tak, jak należy. A teraz już za późno. Ostatnio w mieście zrobiło się gorąco. Gdy tamta grupa zarżnęła kultystów, Inkwizycja Marasha XII węszy gdzie się da. I na mój trop też wpadli, nie wiem jak. Ktoś musiał im donieść, może ktoś coś zobaczył, może usłyszał… To ostatnie słowa, jakie zapisuję - podejrzewam, że czeka mnie śmierć gdzieś w kryptach Marasha. Jeśli chodzi o Ciebie, Bracie, wybacz mi. Mam nadzieję, że bogowie pomszczą śmierć Twojej rodziny. Teraz już tylko w nich nadzieja. Samuel.

Następnie Bohaterowie wkroczyli do pomieszczenia (był to salon), w którym spało dwóch zakapiorów. Dość szybko się z nimi uporali, choć nie bez problemów (Banifeller zdzielił typa w ucho, zamiast go porządnie ogłuszyć). Po ciosie sierpem Świętojebka, krew jednego z mężczyzn zaczęła się dziwnie zachowywać: dosłownie zaczęła wspinać się po ścianie ku poddaszu, gdzie doszło do dokończenia rozpoczętego wcześniej rytuału i kości, które się tam znajdowały, skleiły się w Kościanego Strażnika! Ten ruszył na dół, by ukarać intruzów.

W całym rozgardiaszu na scenie pojawił się jeszcze jeden zakapior - strzelec, którego Bohaterowie widzieli poprzedniego dnia. Został on jednak szybko spopielony przez czar Świętojebka. Następnie rozpoczęła się długa walka z Kościanym Strażnikiem, która w efekcie doprowadziła do niewielkiego (i opanowanego) pożaru. 

Strażnik w końcu padł, Bohaterowie mieli też chwilę na zebranie myśli i ewentualnych znalezisk. Świętojebek znalazł trzy zwoje z inkantacjami i wielki nóż w sypialni, gdzie duże łóżko załamało się pod wagą czegoś wielkiego (jakby spał na nim olbrzym). Na biurku była również zapisana kartka:


NIEMORZLIWE

NIEMORZLIWE ŻE TAK JEST

ŻE JESTEŚMY POTFORAMI

MY ZOSTALIŚMY STFOŻENI W TEN SPOSUP 

ALE MOŻEMY PSZECIESZ ZMIENIAĆ SFUJ LOS

MAMY DUSZE MAMY DUSZE MAMY DUSZE MAMY DUSZE

NAPEWNO MAMY DUSZE


Bohaterowie cały czas podejrzewali również, że jeden z pokonanych zakapiorów to Samuel Białooki, ale Banifeller przypomniał sobie, że gość miał być starszy. Nie mniej, dwóch ogłuszonych bandytów związali i postanowili wymknąć się razem z nimi kanałami, tą samą drogą, którą przyszli. I wtedy natknęli się na zdziwionego starca, który rzucił się do ucieczki krzycząc „ZNALEŹLI MNIE”, ale powalił go wyczarowany przez Świętojebka klucz francuski. 

Na tym etapie zdecydowaliśmy się przygodę zakończyć.

czwartek, 18 stycznia 2024

[Monastyr] Kowal

Sesja online rozegrana 28 lutego 2023 r.


Zbieranie się po traumie w grach dark fantasy nie prowadzi do niczego dobrego. Ledwie Bohaterowie pozbierali się po pożarze w młynie, a tutaj takie rzeczy…


Wystąpili:

Livianna Monteforte - szpieg z Ragady;

Isdelf Valotton - młody Doryjczyk;

Sarton Vergevian - mnich z Nordii;

Gudbrand - barg z Gordu.


Bohaterowie dotarli do ruin zamku należącego niegdyś do przeklętej rodziny von Wilchek. Livianna - która przecież zniknęła na jakiś czas, bo porwały ją bale i przyjęcia - została na miejsce dowieziona mimo narzekań i niepewności woźnicy. To było dobre spotkanie, wszyscy chyba go potrzebowali, a dość duża wspólnota pod przywództwem Avy Slate dawała poczucie bezpieczeństwa. 

Były rozmowy. Livianna musiała nadrobić zaległości. Sarton po pożarze był wyjątkowo nieswój i Gudbramd próbował go rozweselić „śnieżną kąpielą”. Zażenowani Isdelf i Livianna zdecydowali, że wolą wziąć kąpiel w gorących termach pod zamkiem (faktycznie wewnątrz murów było wyjątkowo ciepło). 

Gdy Gudbrand i Sarton zostali sami, gdy naszła chwila refleksji i wyciszenia, Gudbrand poprosił kapłana o spowiedź i wyjawił, że to on jest „gospodarzem” dla demona, który mógł się ujawnić poprzedniego wieczoru. To pewnie pomogło psychicznie Gudbrandowi, ale cel był inny - wyciągnąć Sartona z mentalnego mroku. Nie było pewności, czy to się udało. 

Tymczasem Livianna i Isdelf szukali łaźni w podziemiach, gdzie jeszcze niedawno ktoś zaprowadził Sartona, by się oporządził. Ta dwójka trafiła w bardzo dziwne miejsce - coś w rodzaju podziemnej kuźni, gdzie przy gigantycznych miechach pracowali przykuci łańcuchami zniewoleni ludzie. Na końcu długiego pomieszczenia dostrzegli sylwetkę czegoś wielkiego i nieludzkiego. Niewiele się zastanawiając, rzucili się biegiem i poinformowali Sartona i Gudbranda o swoim odkryciu.

Gudbrand bez namysłu ruszył wraz z Isdelfem na miejsce, by przegnać potencjalnego deviria. Demon, jakby kowal wykuwający miecz, był ogromny. Zwrócił się do Gudbranda per „bracie” nakazując mu odejść (bo miecz był na ludzi, nie na deviria, a Gudbrand przecież nosi w sobie Pożeracza Bólu). Bohaterowie zorientowali się, że siłę deviria nadają pracujące miechy - zaczęli więc rozbijać łańcuchy. Wówczas zaczęła się walka. Długa i przegrana.

Gudbrand w pewnym momencie padł, ale udało się przerwać łańcuchy. Następnie padł Isdelf z poważnym urazem czaszki, co groziło jego rychłą śmiercią. Z odsieczą przybyli Sarton i Livianna, którzy nie nadawali się do walki. I wtedy, gdy wszystko wydawało się przegrane, obudził się Pożeracz Bólu. Gdzieś w ciemności umysłu Gudbranda został zawarty pakt. Gudbrand wstał przepełniony demoniczną siłą. Ale żeby uratować towarzyszy, musiał zapłacić straszliwą cenę. W ten sposób mieszkańcy ruin zamku przeklętej rodziny von Wilchek, rozbójnicy i potencjalni partyzanci walczący na rzecz niepodległej Dorii, zostali przez Gudbranda wyrżnięci.

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Graj z Głową - rozdział po rozdziale #4

Rozdział 4: Bohater Gracza

Ten obszerny rozdział ma - wedle zapowiedzi już w pierwszym akapicie - sprawić, że Bohaterowie staną się „ludkami z krwi i kości”. To znów ważny aspekt i trzymając się kluczowej zasady gier na silniku PbtA, powinniśmy być fanami Bohaterów Graczy. Czy Trzewik w swoim wizjonerstwie zapowiedział taką postawę?

Pierwsza czerwona flaga pojawia się w sekcji „Nie odwołujemy sesji”. Jasne, wszyscy wielokrotnie przeżywaliśmy i przerabialiśmy to uczucie frustracji, gdy spotkanie zostaje nagle z różnych powodów przełożone. Co na to Autor?

„Pisałem, co sądzę o takich typach, w podstawce do Neuroshimy. Pisałem też, co z nimi robić. Mówiąc w skrócie, nie zapraszać na sesje”. (s. 89)

Twoja mama się rozchorowała i musisz jej pomóc? Dziękuję, więcej nie wracaj.

Osobiście staram się sesję organizować mimo wszystko, nawet jeśli ktoś wypadnie. Jeśli zostają przynajmniej dwie osoby - gramy, a w tym czasie nieobecni Bohaterowie zajmują się w fikcji czymś innym. Wrócą, gdy Gracz będzie gotowy do gry. To uczciwe, ustalone z reguły na samym początku: jeśli nie możesz grać, dołączysz, gdy będziesz mógł. Twoje miejsce będzie na ciebie czekać. Zaproponowana w tej sekcji metoda rozgrywania retrospekcji również jest fajna i ciekawa.

Kolejna sekcja, „Jabłka na targu” utkwiła mi w pamięci już po pierwszej lekturze w 2008 roku. Pamiętam, że w jakiś sposób mnie uderzyła i pamiętam, że gdy kiedyś znajomy prowadził nam sesję w świecie The Elder Scrolls, moja postać właśnie kupiła sobie jabłko i siedziała smutnawa gdzieś na ławce. Natomiast Autor nie mógł się powstrzymać i wrzucił parę patologicznych uwag i zaczął zmuszać Graczy, by ich Bohaterowie wydawali pieniądze na targu w imię realizmu.

„Zmiany musiałem wprowadzać siłą. Szczególnie mnie to jednak nie zniechęcało. Miałem misję. Miałem cel. Działałem”. (s. 91)

Mistrzowie Gry toczący krucjaty to jakiś koszmar.

„Rzeczpospolita Odrodzona to gra militarna. Dużo się strzela, dużo walczy, jest to gra akcji w pełnym tego słowa znaczeniu”. (s. 96)

To urocze, on naprawdę wierzył, że wyda tę grę. A razem z tym wyważał otwarte drzwi, bo rewolucyjna metoda „Pośmiertnego odznaczenia” (dająca jakieś bonusowe PDki nowej Postaci Gracza, gdy poprzednia zginęła) to coś, co zmieniło oblicze polskich erpegów. To znaczy zmieniłoby, gdyby RPO została wydana. Ale nie została i do dzisiaj nikt tej metody nie stosuje.

Parę stron później mamy sekcję „Sekret”. Autor mówi, że jeśli Gracz jest super, to dostaje Sekret bo wszyscy kochają sekrety. To mniej więcej ten moment, kiedy przypominam sobie, co Trzewik pisał o Graczach, którzy chcą mieć sekrety i załatwiają sprawy z Mistrzem Gry na stronie, podczas gdy reszta grzecznie czeka.

„To zdarzyło się na końcu jednej z tych długich fajnych przygód, które rozgrywaliśmy zimą, grając od czwartej po południu do dziesiątej, jedenastej w nocy, obowiązkowo przy otwartym oknie tak, by lepiej wczuć się w klimat mrocznego, brutalnego Starego Świata”. (s. 101-102)

Wierzę, że wszyscy byli szczęśliwi i przeziębieni. Budowanie reputacji na poziomie Johna Wicka.

Następnie Autor opowiada, jak w podziękowaniu za świetne odgrywanie, daje Graczowi Sekret.

„To mój ukłon w stronę najlepszych graczy. Tych, którzy odwalają na sesji kawał dobrej roboty”. (s. 102)

Zdawało mi się, że żywym złotem są cisi Gracze, ale może coś mi się pomyliło.

Po serii rozsądnych, choć wciąż mało odkrywczych uwag, rozpoczyna się sekcja „Metoda Aragorna”. W ogóle ciekawi mnie geneza nazw metod. To, dlaczego tak się nazywają, Autor wyjaśnia, bo posługuje się anegdotycznym i dość wyrazistym przykładem. Ale czy wszyscy w pewnym momencie tak zaczynają mówić, czy to tylko na potrzeby tego almanachu?

Generalnie rozchodzi się tutaj o to, że ciągłe noszenie zbroi, kolczugi, dodatkowej broni w bucie i kuszy na plecach totalnie mija się z rzeczywistością i możliwościami fizycznymi człowieka. To jest, oczywiście, prawda. Przy czym realizm i próba symulowania rzeczywistych warunków w trybie Jesiennej Gawędy to jedno, a określona konwencja czy gatunek, to drugie. W niektórych gatunkach Bohaterowie chodzą w lśniących płytówkach, proste. To wynika z pewnej zgody.

„Walczę z tym od lat. Tłukę graczom do głów tak długo, aż zrozumieją: Aragorn nie łaził w zbroi płytowej. Ty też nie musisz”. (s. 115)

Ja nie muszę. Ale sprawia mi frajdę, gdy moja postać w takiej chodzi. To może tak: Bohater weźmie sobie tę płytówkę i pójdzie do innego Mistrza Gry, który nie ma fizia na punkcie bycia Johnem Wickiem polskiej sceny erpegowej.

Dalej zaczyna się sekcja „Sława i reputacja”. Odpalamy tryb Wicka:

„Grałem wtedy gliniarzem i zaliczyłem nim już wiele sesji. Nazywał się Bracki i był kultową postacią całego naszego klubu RPG - średnia ilość sesji [powinno być „liczba”, bo sesje są policzalne, ale kto by się czepiał erpegowego guru żyjącego z pisania almanachów i gier, które nie zostają wydane?, przyp.: RPG30+] w tej kampanii, jakie udawało się graczom przeżyć, to było coś około jednej sesji. Ludzie padali jak muchy”. (s. 117-118)

Mam flashbacki. Wick niemal tak samo opisywał swoją kampanię Champions.

„Trzeba wiedzieć, kiedy ciekawa historia zmieni się w lanie wody. Kiedy przestajesz przykuwać uwagę czytelnika i zaczynasz go nużyć. Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć dość. Mówię dość”. (s. 121).

Ale jeszcze napiszę stronę o tym, jak to kupowałem i prowadziłem gry RPG.

Graj z Głową to almanach, który jest jakościowym zwrotem po Graj Twardo. Trzewik, mimo wszystko, wprowadził tu - przynajmniej w wielu miejscach - odrobinę stonowanej refleksji. Jego problemem jest natomiast (ok, było, nie wiem jak jest teraz) grafomania i tak okrutne wodolejstwo, że aż żal mi zużytego na almanach papieru. Gdyby okroić książkę z bezsensownych iteracji tego samego zdania, jej objętość byłaby - tak na oko - o połowę mniejsza, a sama treść konkretniejsza. No ale co ja tam wiem?

czwartek, 11 stycznia 2024

[MotW] Cztery Oceany i koniec historii

Sesja online rozegrana 22 lutego 2023 r.


To sesja, która wyjątkowo nas zmęczyła i sfrustrowała. Zdecydowaliśmy się nią zakończyć naszą krótką przygodę z Monster of the Week.


Wystąpili:

Bogdan - Profesjonalista - zawodowiec zdobywający swoje szlify w latach 70., wujek Laszlo (D.);

Laszlo - Łotrzyk - spokrewniony z Bogdanem dresik (D.);

Mark - Trudny Przypadek - dziwny kuzyn z Ameryki, człowiek do spuszczania łomotu (A.);

Siobhan - Potwór - wróżka, która, obsesyjnie zbiera szkiełka i imiona, prawdopodobnie przodkini Laszlo i Marka (K.).


Bohaterowie skontaktowali się z Archaniołem Gabrielem i spotkali z nim w Klubie Cztery Oceany. Miejsce chronione było mocną - choć wg Bohaterów wadliwą iluzją. Mimo to, przed wejściem pikietowała spora grupa religijnych fundamentalistów, bo klub był raczej w stylu Błękitnej Ostrygi, a nie Klubu Książki. Siobhan bardzo szybko dostrzegła, że w tłumie bawiącym się na trzech poziomach (Piekło, Czyściec, Niebo) są nie tylko ludzie, ale także wszelkie byty nadnaturalne: diabły, diabliki, chochliki, pomniejsze anioły, a także istoty z wszelakich mitologii. 

Gabriel był rozczarowany, gdy powiedzieli mu, że Bogdan był tylko sposobem, by się skontaktować. Za to spodobał mu się Mark. W każdym razie Gabriel nie bardzo miał powody, by Bohaterom pomagać, ale ostatecznie zgodził się oddać przysługę, o ile najpierw Bohaterowie zrobią coś z tym pikietującym na zewnątrz tłumem, który robi Klubowi zły pijar. 

Nie pamiętam jak do tego doszło, ale Bohaterowie namierzyli leprechauna Liama, który jest stałym bywalcem klubu i który odpowiadał za klubowe iluzje. Gość otoczony był wianuszkiem wielbicieli i wielbicielek, ale Bohaterowie - różnymi sztuczkami i tracąc przy tym granatnik i kluczyki do auta - w końcu się do niego dostali, by przegadać sprawę. Okazało się, że owszem, iluzja jest faktycznie wadliwa i Liam zrobił to specjalnie. Bohaterowie poprosili, by to naprawił, a on zrobił to od ręki. Na zewnątrz jednak pikieta dalej trwała i protestujący nie zamierzali się rozchodzić.

Bohaterowie zatem chcieli im się przyjrzeć bliżej, Siobhan chciała na nich rzucić zaklęcie i wówczas okazało się, że na grupie spoczywa jeszcze jedno zaklęcie. Okazało się, że zakochana (bez wzajemności) w Liamie strzyga pomaga mu bez jego wiedzy i magicznie przetrzymywała protestujących w jednym miejscu. Bohaterowie namierzyli ją w sąsiednim budynku, gdzie rozegrała się szybka, choć bardzo głośna walka. Potwora udało się pokonać szybko, choć wymyślone przeze mnie dodatkowe cechy strzygi trochę Bohaterów pokiereszowały. 

Wyglądało na to, że zaklęcie zostało zdjęcie i pikieta sama mogła się rozejść. Na tym etapie jednak mieliśmy już gry dość - szło nam źle, nie trybiło i, brzydko mówiąc, gra się wysrała. Wszyscy zgodziliśmy się, że nie ma sensu się dalej męczyć i pokrótce opowiedzieliśmy sobie epilog całej kampanii z kilkoma szybkimi testami, które miały być wskazówką co do losów Bohaterów. Bardzo ciekawe, że akurat wtedy wszyscy wyrzucili wyniki 10+. 

Efekt: Gabriel i Uhul, Pan Ciemności się zeszli i stworzyli tym razem szczęśliwy związek.

Wielkie Przedwieczne zostały zwerbowane i pomogły w walce z Panem Bólu, Zła, Cierpienia itp. 

Mark wrócił do USA. Laszlo założył swój własny biznes z mokrą robotą. Siobhan przedobrzyła z czarami i przeniosło ją do Camelotu. Bogdan natomiast miał stopę cukrzycową, którą trzeba było odjąć, ale dzięki temu mógł odejść na zasłużoną i spokojną emeryturę.

czwartek, 4 stycznia 2024

[CWD] Nowy gracz w Sześciogrodzie

Sesja online rozegrana 21 lutego 2023 r.


Udział wzięli:

Peg (Peggy) - człowiek - wojownik - giermek / buntownik-terrorysta / ładne oczy / nosi przy sobie zasuszoną głowę swojego dawnego pana rycerza;

Banifeller - odmieniec - łotr - wygnany z rodzinnych stron, koczownik-zbieracz-żebrak o potencjalnie szlacheckich korzeniach;

Pox - człowiek - dużo gadający i narzekający dzieciak z potencjałem na berserkera z koprem pod nosem.


Doszło do ciekawej zmiany. Pox, znany nam z poprzedniej rozpoczętej, ale zawieszonej kampanii Cienia Władcy Demonów (zakończonej na etapie, gdzie połowa drużyny dała się wysiec kilku zagłodzonym fomorom) dołączył do nowej drużyny w Sześciogrodzie. Wszyscy są na 2. Poziomie. Zabrakło tym razem Świętojebka - goblina-nekromanty, który zniknął gdzieś w kanałach pod miastem, zarobiony przepychaniem ścieków.

Tymczasem Bohaterowie siedzieli w Karczmie „U Lotty” i komentowali ostatnie wydarzenia. Od czasu rzezi w świątyni Duvii Rozdzielacza sześciogrodzki kościół Nowego Boga - pod czujnym okiem patriarchy Marasha XII - intensywnie poszukuje wszelkich kultów do zwalczania. Na ulicach pojawiły się „patrole” inkwizycji i, generalnie, niekontrolowana wolność religijna odchodzi do przeszłości. W karczmie po robocie też siedziało dwóch inkwizytorów - z krótkiego dialogu wynikło, że Marash chętnie zatrudnia też zewnętrznych wykonawców do wyłapywania wskazanych kultystów. Bohaterowie byli zainteresowani, bo zawsze to jakiś zarobek.

Jednocześnie Banifeller - wzrastająca szycha lokalnego półświatka musiał zmierzyć się z innym problemem. Do karczmy wszedł Siwy, członek jego gangu, który został dotkliwie pobity. Otóż ostatnio w przestępczych kręgach pojawił się nowy gang pod wodzą tajemniczego Młota. Ów gang szybko rozpoczął siłowe przejmowanie nowych ulic pod swoją „opiekę”. Banifeller zaoferował Poxowi zapłatę za pomoc w rozmówieniu się z bandziorami. Jeszcze tego samego wieczoru wszyscy poszli we wskazane miejsce - pod bramę prowadzącą na jakieś podwórze - gdzie doszło do krótkiego starcia z trzema zakapiorami. W gruncie rzeczy Bohaterowie roznieśli ich w jedną turę - Pox jednemu ściął głowę świeżo zakupionym toporem od krasnoludzkiego kowala Franza, a Peggy znokautowała drugiego. Trzeci, strzelec z łukiem, uciekł i Bohaterowie porzucili pomysł ścigania go. Nie było z resztą na to czasu, bo Siwy dał sygnał, że zbliża się jakiś patrol (to była inkwizycja), który dość szybko rzucił się za nimi w pościg (well, na ulicy zostały zwłoki z odciętą głową). Pox i Banifeller łatwo umknęli, ale Peggy - nieco rozchorowana (konsekwencje życia w nędzy) - miała z tym problem. Ostatecznie umknęła inkwizytorom wspinając się na dach pobliskiego budynku.

Nazajutrz Bohaterowie postanowili odwiedzić rezydencję patriarchy Marasha XII, by przyjąć zlecenie. Pox, nie chcąc zdać broni przy bramie, zdecydował się zostać na zewnątrz i poczekać, podczas gdy Peggy i Banifeller weszli do części służbowej rezydencji i tam, spotkawszy się z asystentem hierarchy, przyjęli zlecenie na przyprowadzenie Samuela Białookiego (rzekomo w charakterze świadka). W gabinecie patriarchy Peggy zmagała się jeszcze z widokiem koszmarnego obrazu zawieszonego na ścianie.

Tutaj zakończyliśmy. Przygoda - póki co dwuwątkowa - dopiero się zaczęła.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Wielkie plany na 2024

Jak to z reguły bywa, podsumowaniom towarzyszy również spojrzenie w przyszłość, czyli plany. Człowiek ogląda się za siebie, rewiduje, nazywa sukcesy i porażki i - być może - próbuje właśnie na tej podstawie powiedzieć, co będzie dalej. Gdy pisałem o swoich planach na 2023 rok byłem już odrobinę sceptyczny wobec własnych możliwości i tę postawę pragnę zachować. Ostrożność w planowaniu własnego hobby to w zasadzie bzdura, bo chodzi tu przecież przeważnie o czas wolny, o pasję, a nie finalizowanie jakiegoś ważnego planu. Nie o życie tu chodzi, nie o pracę, o utrzymanie domu też nie.

Przede wszystkim chcę podtrzymać zeszłoroczne postanowienie, żeby grać w mniej gier. Uważam obecnie, że lepiej jest ograć tylko kilka tytułów, ale porządnie, niż co chwila przerzucać się na coś nowego. Ci, którzy mają okazję brać udział w sesjach sto razy w roku być może dysponują innym potencjałem i łatwiej im wygospodarować czas na jakieś alternatywne, eksperymentalne tytuły. Nie uważam, żebym miał taki przywilej i choć średnio wciąż gram więcej niż jedną sesję w tygodniu, każde spotkanie staram się odpowiednio ważyć. 

Jakie wobec tego będą w tym roku tytuły-pewniaki?


Coriolis i (mam nadzieję) Legenda Pięciu Kręgów

Coriolis zacząłem prowadzić w październiku 2023 w rytmie dwutygodniowym. Oczywiście ten rytm podlega niekiedy drobnym zaburzeniom wynikającym z wypadających świąt albo jakichś nadzwyczajnych wydarzeń rodzinno-służbowych, ale tempo z grubsza zostanie utrzymane. Dla utrzymania tej ciągłości staram się egzekwować regułę, że dwoje Graczy wystarcza, by sesja się odbyła. Wiem, że niektórzy mogą łapać się za głowę, ale zdecydowanie wolę realizować ideę, że show must go on. Nie każda sesja musi opowiadać o każdym Bohaterze. „Nieobecni” wszakże mogą być w pobliżu, ale dane wątki nie muszą być konkretnie o nich, prawda? 

Chciałbym Coriolisa mocno skonsumować. To był tytuł, o którym myślałem od bardzo dawna, a rozległy świat przedstawiony jest dla mnie jakimś wyzwaniem. Nie spieszę się, robię to powoli zarówno jeśli chodzi o poznawanie uniwersum, jak i uczenie się zasad. Ale powolutku, powolutku ten plan się realizuje. Liczę, że zwiedzimy przynajmniej większość Trzeciego Horyzontu. Liczę, że będę mógł też poprowadzić wielką kampanię o Ikonach.

Legenda Pięciu Kręgów natomiast pozostaje jedną z moich najulubieńszych gier. Nigdy jednak nie udało mi się dojść do momentu, w którym mógłbym powiedzieć „no, trocheśmy się w to nagrali”. Innymi słowy, nie skonsumowałem L5K tak, jakbym tego oczekiwał. Gdy parę lat temu FFG wydało piątą edycję ze swoimi dedykowanymi kostkami dawny sentyment odżył na nowo i znów nie udało mi się go skonsumować. W końcu jednak się zawziąłem, zwolniły się terminy i w ten sposób zorganizowaliśmy sesję zero, w trakcie której pogadaliśmy chwilę o Bohaterach. Stworzyliśmy zręby drużyny, ale ponieważ L5K to jednak wymagająca kobyła (a i tworzenie postaci jest długie i upierdliwe), a część Graczy dopiero zaczyna zabawę w Rokuganie, to dajemy sobie bardzo dużo przestrzeni na odkrywanie i elastyczność. 

Tutaj również wprowadzam regułę 2 Graczy = sesja. Show must go on. Ponieważ jesteśmy w większości starymi ludźmi, gdzie życie zawodowe i rodzinne pochłania sporą część naszego czasu, wolę po prostu trzymać się dwutygodniowego rytuału. I to właśnie te dwie gry - dwie tradowe kobyły - będą stanowiły trzon erpegowego roku 2024. 

Odpuściłem sobie wszelkiego typu OSRy, które choć fajne i wciąż w jakiś sposób kuszą, to nie mają siły emocjonalnie wiążącej Bohatera z Graczem. Gracze mówili, na przykład przy Mork Borgu, że lubią czuć sentyment do swojej postaci, a w MB całkiem o to trudno, skoro można umrzeć od wdychania nieświeżego powietrza (w dużym uproszczeniu). Odpuszczam też inne „wielkie” pomysły jak megakampania Midnighta (ale wciąż o nim myślę).

Nie chcę teraz wyrokować, czy i ile miejsca znajdzie się jeszcze na inne gry. Rozpoczęliśmy niewielką kampanię CWD, niejako na uboczu, która zasługuje na dokończenie. Rozmawiałem z Miśkiem o dołączeniu do jego kampanii Blade Runnera, ale to jest obecnie wątpliwe. Chłop coś kombinuje z jakimś innym science-fiction, ale nie wiem, czy doszliśmy do jakichkolwiek konkretów. 

Nie wiem też, czy, jak i kiedy uda się wprowadzić jakąkolwiek nowość w tym roku. Taka sytuacja pozostaje obecnie niejako poza horyzontem mojej wyobraźni. Graczka podekscytowana Brindlewood Bay mówi, że w końcu do tego dojrzeje, a ja chętnie wcieliłbym się w rezolutną babcię. Niespodziewanie odkrywam też w sobie jakieś drobne zainteresowanie The Walking Dead. Nic innego obecnie nie przychodzi mi do głowy. 

Na koniec wspomnę jeszcze o pewnych drobnych zmianach w funkcjonowaniu bloga. To, że od prawie czterech lat pełni określoną funkcję w moim życiu to żadna tajemnica i to się nie zmienia. Natomiast uzbierałem sporą nadwyżkę tekstów czekających na publikację i w związku z tym… zwalniam tempo ich publikowania. Ta nadwyżka jest bowiem dla mnie wyrazem kontroli nad własnym życiem. Nie chcę jednak w obecnej sytuacji pakować się w pułapkę nazbyt upartego i obsesyjnego utrzymywania tegoż stanu poczucia kontroli. Odwiedziny na blogu i tak ani nie są dla mnie szczególnie ważne, ani szczególnie pokaźne, także od tego roku przyjmuję, że raporty z sesji pojawiać się będą w każdy czwartek, a inne teksty, takie jak recenzje, myśli itp., będą pojawiać się dwa razy w miesiącu w wybrane poniedziałki. Zobaczę, czy takie tempo mi odpowiada i za rok będę wprowadzał ewentualne korekty.

No to zaczynamy!