Gdybym mógł dowolnie poprosić kogoś o poprowadzenie mi sesji, wybrałbym Ernesta Hemingwaya lub Neila Gaimana.
Pierwszy doskonale nadawałby się do jakiegoś realistycznego, smutnego Wampira bez wampirów. Na przykład sesja działaby się w dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Albo mógłbym grać umierającym typem na safari. No rozumiecie, Hemingway to jednak był majstersztyk smutnej konfrontacji z rzeczywistością, cała sesja mogłaby być wręcz dialogiem z samym sobą (albo otoczeniem) na miarę Disco Elysium. Poza tym pewnie byśmy się napili.
A Neila Gaimana to chyba nie trzeba przedstawiać. Obecnie próbuję oglądać netflixowego Sandmana, ale ostatnimi czasy wieczorami jestem tak zmęczony, że po piętnastu minutach odlatuję. Sandman i odlot. Hehe. W każdym razie myślę, że Gaiman byłby mistrzem prowadzenia Wyprawy za Mur. Nie to, że od razu trzeba wyruszać w podróż po Gwiezdny Pył, ale gość ma niezwykłą łatwość w kreowaniu magicznych elementów rzeczywistości, że aż trudno mi w to niekiedy uwierzyć.
Cóż, Hemingway już raczej mi nie poprowadzi, ale jeśli ktoś z Czytelników dysponuje możliwością skutecznego dotarcia do Neila Gaimana, to bardzo ładnie proszę, aby gdzieś - choćby między przecinkami - wspomnieć o jednym smutnawym blogerze, co to czeka na tę sesję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz