poniedziałek, 23 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 23 - Pamięć

 

Lubię wracać wspomnieniami do minionych sesji. Dlatego też, poza zwykłą autokuracyjną potrzebą pisania, zawsze po sesji siadam, by pokrótce opisać poczynania Bohaterów. Zdaję sobie sprawę, że dla zewnętrznego czytelnika tego typu relacje są mało atrakcyjnym materiałem: walor literacki jest taki sobie, często też dla niezaangażowanego odbiorcy te historyjki mogą być zwyczajnie nudne. Miłośnicy bardziej analitycznego podejścia do zasad gry również nie uświadczą u mnie szczególnie głębokich myśli o funkcjonalności mechaniki. Tę w gruncie rzeczy w relacjach przecież pomijam.

Nie mniej, wciąż to robię. Siadam i piszę, czasem w pośpiechu, bo późno w nocy, a rano trzeba wstać. Ten kronikarski zapęd, teraz tak sobie o tym myślę, daje mi również namacalny dowód na uczestnictwo w mniej lub bardziej rozwiniętej historii. Nie ukrywam, że niejaką satysfakcję sprawia mi obserwacja, jak blogowa lista relacji z sesji powolutku się rozrasta. I choć te teksty pojawiają się na blogu z ogromnym, kilkumiesięcznym opóźnieniem, zawsze do nich zaglądam. Zawsze przypomnienie o jakiejś szczególnie ciekawej akcji budzi jakiś rodzaj ogromnej frajdy.

Chętnie też czytam raporty na innych blogach. Nie zawsze dlatego, że jestem szczególnie zainteresowany samym przebiegiem fabuły (znów, brak osobistego zaangażowania obniża te doznania poznawcze), ale zdarzają się w nich rewelacyjne pomysły warte kradzieży. Również, gdy mam poprowadzić coś dla mnie zupełnie nowego, staram się korzystać z doświadczeń innych erpegowców. Tak było choćby przy okazji podejścia do Wyprawy za Mur, gdzie nieocenionym źródłem doświadczeń, przemyśleń i inspiracji był Ifryt. 

W zakresie innego źródła zapisów sesji - YouTube’a - niewiele jest przypadków, bym z uwagą przysłuchiwał się całej sesji. Pisałem już, dlaczego te źródła do mnie nie trafiają, ale zdarzają się przecież wyjątki (to, że nie przepadam nie znaczy, że nie odpalam tych filmów): bardzo spodobała mi się ostatnio sesja Łajdaka (Knave) na kanale Dobrych Rzutów - dużo akcji w dość klaustrofobicznych warunkach, a przy tym widać, jak działa ten system w praktyce. Bardzo podoba mi się również seria Kompanii Ostrzy na Kanale Termosa - sam chciałbym tę grę w przyszłości poprowadzić, a tutaj naprawdę zdolni i kreatywni ludzie świetnie tworzą sceny z życia i myśli bohatera zbiorowego. 

niedziela, 22 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 22 - Zastąpić

 

Nie wiem, czy coś jest w stanie mi zastąpić gry fabularne. Rzecz ma się tak, że jest to wyjątkowy rodzaj zabawy, a przy tym całkiem uniwersalny sposób na zapełnianie simsowych pasków potrzeb rozrywki, towarzystwa, wysiłku intelektualnego, inspiracji i dodaj sobie do tej listy cokolwiek ci odpowiada. W tej konkretnej chwili do gier RPG podejdę jak funkcjonalista i postaram się odpowiedzieć na podstawowe pytanie: jakie żywotne funkcje pełnią gry w moim życiu oraz postaram się dociec, czy znalazłby się jakiś zamiennik pełniący podobne funkcje. 

Funkcja rozrywkowa. To dość oczywiste i proste. Zaspokoiwszy podstawowe potrzeby przetrwania, szukamy czegoś więcej. Rozrywka jest tym rodzajem aktywności, który powinien poprawiać nam nastrój, „rozerwać” nas i wywołać jakiś dopływ serotoniny. To robią u mnie gry fabularne, ale podobną funkcję pełnią niektóre gry komputerowe, które szczególnie sobie upodobałem; film; lektura. Wszystkie te media łączy to, że opowiadają jakąś historię. W przeciwieństwie jednak do filmu czy książki/komiksu, gry fabularne zakładają czynny udział w procesie twórczym, służą TWORZENIU historii. Film, książka i komiks pozwalają nam historię poznawać, przeżywać bez wpływu na rozwój fabuły. Well, da się to obejść, bo przecież powstały takie dzieła jak interaktywny film z serii Black Mirror, czy misja Beara Gryllsa na Netflixie. Powstały gry paragrafowe, czyli książki z możliwością podejmowania decyzji.

Funkcja towarzyska. Nieważne, jak bardzo człowiek jest introwertykiem, jest też zwierzęciem stadnym i raz na jakiś czas ten rodzaj interakcji towarzyskiej jest mu potrzebny. Nie da się uciec od kontaktów z drugim człowiekiem. Świat jest tak skonstruowany, że potrzeba nam rozwijać kompetencje społeczne, bo bez nich nie da się funkcjonować poza piwnicą. Sam, osobiście, jestem dość słaby w tak zwanym small talku, nie zawsze potrafię podtrzymywać rozmowę i przeważnie nie mam nic przeciwko wydłużającym się chwilom ciszy. Niezależnie od tego, spotkanie ze znajomymi, by zagrać w grę fabularną jest przecież rodzajem rozmowy, której temat jest niejako narzucony: rozmawiamy o jakiejś historii. Zwykłe spotkania też dają radę i też nie da się od nich uciec. Nie oszukujmy się, ograniczanie rozmów z ludźmi tylko do sesji również wydaje się marną decyzją. 

Funkcja intelektualna. Lubię w grach fabularnych to, że potrafią pobudzać do twórczego myślenia. Odpowiednio nastrojony rzucam się z radością w wir improwizacji zdarzeń i traktuję to jako rodzaj aktywności podobnej do ćwiczeń fizycznych. Dlatego od jakiegoś czasu taką frajdę sprawiają mi wszelakie tabele: wylosowane hasła są niezłym impulsem do budowania narracji, a umysł lubi przecież dostawać coś, jakiś materiał, który może następnie poddać obróbce.

Moja praca naukowa też wymaga solidnej gimnastyki intelektualnej. Podchodzę do niej jednak nieco inaczej: w pewnym momencie przestała być rozrywką (choć i takie chwile się zdarzają, gdy wpadam w amok, chodzę w kółko i naparzam różnymi myślami), stała się obowiązkiem, rodzajem rutynowej aktywności. W takiej sytuacji gry RPG są dla mnie doskonałą pożywką i rodzajem odświeżenia: zajmuję głowę czymś innym, niż pracą, a wciąż zwoje mi pracują. 

Funkcja terapeutyczna. Być może najważniejsza. Zarówno pisanie, jak i granie służą mojemu zdrowiu psychicznemu. Razem ze sportem stanowią połączenie fizycznego i mentalnego wysiłku utrzymującego w moim ciele odpowiedniego poziomu serotoniny. Czy to po treningu, czy po sesji, jestem przeważnie zmęczony. Zmęczony, ale zadowolony. Zadowolony z osiągniętych rezultatów, z faktu, że nie poddałem się zniechęceniu, że zebrałem się w sobie i zaangażowałem w dany rodzaj aktywności.

sobota, 21 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 21 - Strach


Niekiedy zastanawiam się, skąd w ludziach bierze się strach przed byciem Mistrzem Gry. Jak do tego doszło, że rola ta wzbudza cały szereg uczuć związanych z ciężarem odpowiedzialności, stresem. Zastanawiam się, dlaczego na niektórych grupach na Facebooku pojawiają się ogłoszenia w stylu „grupa graczy poszukuje mistrza gry”. O co, kurde, chodzi?

Tutaj, oczywiście, chciałbym dokonać jakiegoś rozgraniczenia, bo sam wiem, kiedy pękałbym ze strachu przed prowadzeniem.

Powiedzmy, że mamy bardzo komfortową sytuację i gramy w towarzystwie, które znamy od dłuższego czasu. Lubimy się, akceptujemy wzajemnie i wybaczamy jakieś tam charakterologiczne odchyły. Dobrze spędza nam się razem czas. Umawiamy się na sesję i trzeba zdecydować, kto poprowadzi. Pada propozycja, a wskazana osoba zaczyna się stresować, zaczyna pić dużo melisy, przygotowuje się bardzo długo, a później na samym początku sesji prosi o wyrozumiałość itd. Ja rozumiem, że mistrzowanie to jest pewna odpowiedzialność: coś faktycznie trzeba wymyślić, chociaż początek, wypracować jakiś impuls dla reszty graczy, by mogli podjąć historię. Później trzeba reagować na to, co mówią. Być może trzeba nawet improwizować! No i powiedzmy, że sesja się kończy, mistrz gry sam z siebie nie jest jakoś szczególnie zadowolony (uważam, że to zdrowy odruch). A reszta graczy? Nie wiem, jak patologiczna musiałaby być sytuacja, by powiedzieć komuś „nie, nie chcę żebyś już więcej prowadził”, „źle się bawiłem”. Oczywiście, historie z życia i internetów znają takie przypadki - to się zdarza. Ale założywszy, że Mistrz Gry miał jak najlepsze intencje i faktycznie podejmował starania, by wywiązać się z zadania jak najlepiej, trudno mi wyobrazić sobie moment, w którym miałbym zostać całkowicie zniechęcony do gry. Nudna walka to rzecz do przegadania, a na pewno zbyt mało, by zrezygnować z gry.

Powiedzmy zatem, że mamy mniej komfortową sytuację. W wyniku zbiegu różnych okoliczności stajemy przed zadaniem poprowadzenia sesji grupie osób, z którymi nigdy nie graliśmy. Przeprowadzamy oczywiście jakąś wstępną rozmowę w ramach BHS, to zrozumiałe. Ale poza tym nie mamy absolutnie żadnej wiedzy, jak dotychczas ci ludzie grali. Mogą wyeksplikować swoje oczekiwania i preferencje: Basia lubi akcję, a Andrzej to by chętnie sobie poklimacił jakimś rolplejem. Osobiście byłbym przerażony tą sytuacją. Nie dlatego, że mógłbym nie postawić przed graczami oczekiwanych przez nich sytuacji (wymyślenie to chyba nie problem), ale dlatego, że mógłbym ich rozczarować. Rozczarować, bo względem ich wcześniejszych doświadczeń moja sesja okazałaby się wybitnie nudna, mało barwna, uboga w opis. Jak to zwykle bywa, siebie oceniamy o wiele bardziej surowo, niż innych. Gdybym miał grać u kogoś, kto nigdy wcześniej mi nie prowadził, powiedziałbym, że nie ma się martwić. Wspólnie znajdziemy sposób, by dobrze się bawić.

Ostatecznie uważam, że bycie Mistrzem Gry to nie jest ten rodzaj odpowiedzialności, wobec której należy reagować strachem (choć tak, odruch mam podobny na myśl, że miałbym poprowadzić komuś, kogo nie znam). Uważam, że Mistrz Gry to ktoś, kto podejmuje wysiłek, by w ogóle historia miała okazję się potoczyć. Jednocześnie taka osoba ma takie samo prawo do dobrej zabawy - do reagowania, współtworzenia, wymyślania, by dowiedzieć się, jak się ta czy inna opowieść skończy.

piątek, 20 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 20 - Rodowód

 

Całkiem lubię generatory pozwalające wykreować przeszłość, tytułowy rodowód Bohatera. Oddanie tego elementu kreacji w ręce losu wydaje mi się takim ukłonem w stronę niekiedy gorzkawej, ale jakże prawdziwej mądrości, że rodziny się nie wybiera. 

Fajnie to wygląda w Legendzie 5 Kręgów - wylosowany wynik informuje, czym wsławił się Twój przodek - zrobił coś, może honorowego, doniosłego, a może przeciwnie, zapisał się jako osoba chytra, niehonorowa… w każdym razie, ów przodek coś zrobił i z tego faktu coś dla naszego Bohatera wynika. Na pewno jakaś nauka (co przekłada się, na przykład, na jakąś konkretną umiejętność), ale również ciągnąca się za nim fama, co w konsekwencji oznacza przyrost lub utratę Honoru albo Chwały. 

Na pewno odbiera to całkowitą swobodę kreacji (w grach, gdzie w ogóle jest to możliwe), ale daje coś znacznie więcej: wprowadza drobne zamieszanie w naszym przebiegłym pomyśle na Bohatera. Zmusza nas do poradzenia sobie z tym rodzajem „fałszywej nuty”, co z kolei prowadzić może do fascynujących wątków fabularnych.

Prawdziwy majstersztyk natomiast to dla mnie Wyprawa za Mur. Fakt, że losujemy tam praktycznie wszystkie elementy przeszłości Bohatera daje nam możliwość wygenerowania naprawdę ciekawej i nietuzinkowej postaci, ale ma też swój symboliczny wymiar w odniesieniu do samej tematyki gry. Bo przecież Wyprawa za Mur jest grą o pierwszym prawdziwym opuszczeniu rodzinnej wioski, wejściem w dorosłość. Od tego momentu Bohater zaczyna decydować sam o sobie, zaczyna wykuwać swój los, brać sprawy we własne ręce. 

Wiem, że nie wszyscy są zwolennikami takich rozwiązań. No bo co to za frajda grać kimś, kogo tak naprawdę nie chcieliśmy? Dlaczego moja postać ma być taka i taka, skoro bardzo chciałem być kimś zupełnie innym? To równie zrozumiała postawa. Jest mnóstwo gier, w których kontrola nad dystrybucją punktów czy innych kropek zależy tylko od naszych decyzji. Ja sam natomiast lubię niekiedy spojrzeć na gry fabularne właśnie z tej perspektywy „nie chciałem tego, ale mimo to jestem tutaj”. To chyba dość życiowe i wszyscy mamy lub mieliśmy tego typu doświadczenia. Nie wszyscy czujemy się dobrze sami ze sobą, a tutaj trzeba jeszcze poczuć się dobrze z Bohaterem, którego niekoniecznie lubimy. Ale, być może, jest to jakaś metoda na wypracowanie sobie samoakceptacji, metoda na polubienie samego siebie?

czwartek, 19 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 19 - Styl

Zadziwiające, jak w ciągu lat zmienił się styl pisania RPGów, artykułów okołoerpegowych, nie? Dziś wszyscy trochę drwimy z tego, jak napisana była taka Neuroshima, czy Monastyr. Klimaciarstwo było najważniejsze, bo ono miało wprowadzić nas w nastrój gry, sama lektura podręcznika miała zanurzyć nas głęboko w świecie przedstawionym. Więc pisało się „brachu”, „panie”, używało się niekiedy wulgaryzmów, chyba dla wzmocnienia przekazu. Jako nastolatek też temu trendowi trochę ulegałem.

Zdawało mi się, że z gier fabularnych można zrobić osobny gatunek literacki, a ich czytanie miałoby być zupełnie odmiennym doświadczeniem, czymś więcej niż zwykła książka. Dziś się z tego śmieję, ale przed lat tak właśnie na to patrzyłem: tekst, powiedzmy scenariusz, nie miał być użyteczny, nie miał być dobrym przyborem dla Mistrza Gry. Miał być doświadczeniem, w którym litery delikatnie smyrałyby wyobraźnię czytelnika w taki sposób, by ten wzniósł się na wyżyny kreatywności i narracji XD

Sporo się więc zmieniło. Absolutnie nie trawię nadmiernego „klimaciarstwa” w głównym tekście. Mogę przyjąć takie drobiazgi w wyszczególnionych ramkach, chociaż nawet wtedy istnieje spore ryzyko, że je po prostu pominę. Tak samo nie bardzo chce mi się czytać opowiadań na początku podręczników, a te, wydaje mi się, kiedyś były normą. 

To całe wyciskanie literackości z tekstów o grach RPG niesamowicie zderza się z przyziemnością języka mówionego, jakim posługujemy się także na sesji. I jestem za tym, by nie przeginać ze zwrotami pasującymi do epoki czy gatunku, bo bardzo łatwo wprowadzić całą sesję w pułapkę groteski. Jakby odpalić jakąkolwiek sesję na YouTube, szybko okaże się, że mało kto posługuje się kwiecistymi zwrotami. W końcu gra RPG to rozmowa, a rozmowa rządzi się zupełnie innymi prawami, niż tekst. 

Próbuję sobie przypomnieć, jak graliśmy kiedyś w Dzikie Pola. Powiedzmy, że to taki system, gdzie sarmacka gadka faktycznie często występuje. Gdzie jest granica między fajnymi zwrotami z epoki, a niezrozumiałym bełkotem? „Dlaczegóżbyżbyż, wielmożna panno dobrodziejko, dopuściłaś się tego niecnego uczynku”? To ja już wolę powiedzieć po wenezuelsko-serialowemu: „Por que, Maria”? 

środa, 18 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 18 - Pisanie

 

Pisanie to dla mnie metoda na walkę z depresją. Dlatego wróciłem do blogowania. Pisanie o sprawach, wokół których można zawiesić myśli, ten typowy eskapizm, to nic innego, jak autokuracja.

Piszę, co mi akurat do głowy przyjdzie, bo mogę zająć myśli i nie katować za bardzo. Dlatego też nie poświęcam zbyt wiele czasu na redagowanie własnych tekstów (najmocniej przepraszam za wszystkie błędy, powtórzenia i językowe niezgrabności), bo nie o to w tym chodzi. Fakt, że przez ten rok z górką zebrało się na fanpeju trochę mniej lub bardziej czynnych czytelników to dość zaskakujący dla mnie efekt uboczny podjętego wysiłku. I ciekawe, jak to na mnie zadziałało: dość motywująco, to na pewno.

To ciekawe, bo nie jestem szczególnie otwartą osobą. Nie lubię, nie przepadam, a wręcz wstydzę się uczestniczyć w internetowych dyskusjach o grach. Najczęściej i tak odnoszę wrażenie, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia, więc ostatecznie decyduję się mówić do siebie na własnym podwórku (w sensie, na tym blogu) i pomaga mi, gdy czasem ktoś zostawi miłe słowo. Więc, czy tego chcecie, czy nie, uczestniczycie w procesie mojego leczenia! 

Pisanie daje mi też poczucie zakotwiczenia. Powiedziałbym, że to dość konserwatywne medium ustępujące coraz bardziej ekspansji YouTube’a, Twitcha czy Spotify. Ba, sama formuła bloga chyba już się wyczerpała. Dziś, jeśli się pisze, to na Facebooku. Ale, żeby trafić do innych, lepiej się nagrać i mówić. To atrakcyjniejsze, to łatwiejsze w odbiorze, nawet mniej angażujące, bo przecież można sobie sesję czy podcast puścić w tle i zająć robieniem obiadu. A takiego bloga (albo wpis na FB) to trzeba czytać. Zatrzymać się i czytać. Straszne! A jednak to uparte trzymanie się przestarzałej formuły dla mnie samego jest czymś istotnym. Raz, że faktycznie stanowi to rodzaj prywatnego podwórka z otwartą bramą, przez którą każdy chętny może przejść. To taki safe space, coś poza poczuciem większej publiczności na FB. Dwa, nawet jeśli piszę tu szybko i niezgrabnie, darzę język pisany ogromnym szacunkiem i uważam, że warto go kultywować. Trzy, gry RPG, by w nie zagrać, trzeba przeczytać. Słowo zapisane na prawdziwym lub wirtualnym arkuszu papieru to podstawa, której nie da się w przypadku tego hobby obejść. Wszystkie dodatki, fanowskie suplementy, scenariusze, moduły - kupujemy drukowane lub pobieramy w formie PDF. To też przecież trzeba przeczytać. 

Także, no. Dzięki, że jesteście i czytacie to, co piszę. 

wtorek, 17 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 17 - Pułapka

 

Od dłuższego czasu gram zaskakująco regularnie. Poprzedni przeklęty rok obfitował w wiele, jak na moje standardy, sesji, a obecnie zapowiada się kolejny rekord. Regularne granie to przywilej, zdaję sobie sprawę, ale często łapię się na tym, że popadam w pułapkę rutyny. Wiecie, jak to jest: przynajmniej raz w tygodniu intensywnie człowiek myśli o przygodzie, następnie prowadzi lub gra i ten rytm - o ile zawsze był przeze mnie czymś pożądanym - grozi pułapką rutyny. 

Rutyna ma swoje dwie strony. Osobiście bardzo ją sobie cenię w życiu, tak ogólnie. Bez niej nie mógłbym normalnie pracować. Każda niespodziewana zmiana planów grozi u mnie wypadnięciem z toru, a wtedy potrzebuję sporo czasu, by wrócić na właściwy kurs. Tak jak powiedziałem, choćby w przypadku mojej pracy naukowej, codzienność bez niespodzianek służy osiąganiu długofalowych celów i realizacji większych projektów. No ale nie oszukujmy się, może być też tak, że przyzwyczajamy się do tego powtarzalnego cyklu, a przez to tracimy jakiś rodzaj innowacyjnej werwy. To jest ta pułapka, o której mówię.

Sesje stają się jakby bardziej przytłumione, o podobnej strukturze, podobnym rytmie, zaczyna brakować zaskakujących konceptów i tak to się toczy. Niekoniecznie jest w tym coś złego - uznajmy to za spokojne granie, które ma swoje dobre strony. Niekiedy jednak chce się wyrwać z tego trybu, wcisnąć gaz do dechy i zaszaleć.


Oto, jak sobie radzę z niebezpieczeństwem rutyny:

Planuję na przyszłość. Zawsze byłem zwolennikiem koncentracji na jednej grze przez jakiś czas. Namnażania wątków, przyglądania się ewolucji Bohaterów. To poczucie ciągłości i możliwość spojrzenia na całą historię, sagę, z większego dystansu, zawsze było dla mnie wystarczającą nagrodą. Tego jednostrzały nie oferują. Ale one, z racji swojego charakteru, są bardziej intensywne, nie ma w nich czasu na zbędne gadanie i rozmyślanie. Dlatego od jakiegoś czasu chętniej i z większym entuzjazmem szukam odskoczni. Powoli poznaję nowe gry i moduły (szczególnie te, które nie wymagają jakiejś wyjątkowo długiej lektury) i zastanawiam się, co fajnego można by w nich zrobić. Opowiadam o tym kolegom i bombarduję ich perspektywami zaczęcia czegoś nowego. Nie wszystkich to cieszy, wiem, ale na tym etapie po prostu dużo gadam i wymyślam. Możliwość planowania innych gier, nawet bez natychmiastowej egzekucji tychże planów, pomaga mi zachować entuzjazm.

Czasem przydaje się przerwa. Przerwa od grania w ogóle (choć tego unikam) albo przerwa na rzecz czegoś nowego. Jednostrzał, może dwie lub trzy sesje. Zawsze warto mieć w zanadrzu tę drugą grę, którą można ciągnąć bocznym torem. Coś pobocznego odpalamy głównie, gdy ktoś z drużyny jednorazowo się wykruszy. Staram się wówczas, by ta druga - przerywnikowa - gra różniła się gatunkowo od naszego „dania głównego”. Jeśli ciągniemy powoli Mutant: Year Zero, to fajnie jest oderwać się od postapokalipsy do Wyprawy za Mur, na przykład. W ogóle chyba gry nurtu OSR ostatnio są dla mnie istotną pożywką, a to dlatego, że…

Generatory! Od jakiegoś czasu stale się do nich odwołuję. Warunek jest jeden: akceptujemy to, co wskazują kości. Nawet, jeśli wydaje się głupawe lub nie pasuje. Odrzucam ten pierwszy odruch logiki, bo uważam, że to mój umysł próbuje skłonić mnie do pozostania w strefie komfortu. Losuję, a gdy zapisuję kolejne hasła, uruchamia się u mnie jakiś usprawniony proces twórczy. Poza tym lubię takie wyzwania - często sprawia mi satysfakcję realizowanie pomysłów pod narzucone motywy (to trochę jak z RPGaDAY).

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 16 - Ruch

 

Ponieważ nie używam zbyt często mapek taktycznych, atrybut „Ruch” albo jego wariacje staje się na moich sesjach trochę nieużyteczny. Jeśli któraś z postaci okazuje się ewidentnie szybsza od innych, pojawia się problem, by faktycznie jakoś pokazać tę przewagę ruchliwości. 

Może ta kwestia nigdy nie wypłynęła jakoś szczególnie na powierzchnię, bo sporo gier, w które gramy, opiera się raczej na abstrakcyjnych miarach odległości i gdy zachodziła potrzeba, po prostu notowałem względne odległości między postaciami. Nie mniej, czasem problem ten staje się istotny, szczególnie gdy rozstrzyga się kwestia „zdążę czy nie zdążę”. Zdarzało się tak, na przykład w sytuacji, gdy Bohaterowie w Mutant: Year Zero przedzierali się powoli przez jakieś bagniste tereny. Gęsta mgła ograniczała pole widzenia, ale ewidentnie coś się na nich czaiło. Trzeba było jak najszybciej opuścić obszar. No i nie porównywałem atrybutów szybkości, bo tych de facto w M:YZ nie ma, po prostu prosiłem o test zwinności. 

Gdybyśmy jednak grali w coś, co dokładnie określa ile metrów postać jest w stanie przebyć, jak by to wyglądało? „Podajcie swoją Szybkość. Jeśli potwór ma większą, to dopadnie najwolniejszego z was”?

Właśnie dlatego rozwiązania z abstrakcyjnymi miarami bardziej mi odpowiadają: po prostu zwalniają mnie z obowiązku martwienia się o to, ile kratek pokonają Bohaterowie. Jeśli z karty postaci w jakikolwiek sposób wynika, że jest ona szybsza od innych, to szukamy rozwiązania narracyjnego.

Poza aspektem pokonania mniejszego lub większego dystansu w turze, ruch pełni dość istotną rolę w trakcie walki. Pisałem już gdzieniegdzie, że mam z tym problem, że często walki przybierają u nas formę statycznych zderzeń. Tymczasem, gdy słucham niektórych sesji na YouTube, z zadziwieniem obserwuję, jak fajnie niektórzy sobie z tym radzą. To dla mnie wciąż przeszkoda do przeskoczenia. Cel: nauczyć się dynamizować walki, wprawić ich uczestników w ruch.

niedziela, 15 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 15 - Suplement

 

Chyba mam problem z dużymi suplementami z mnóstwem informacji fabularnych. W sensie, któregoś dnia poczułem, że za cholerę nie chce mi się czytać tego wszystkiego, że przecież mogę to sobie wymyślić sam zgodnie z własnymi potrzebami i preferencjami. 

Odkryłem, że o ile zwięźle opisany świat przedstawiony w podręczniku głównym jest dla mnie jeszcze do strawienia, tak wszystko to, co ponad to, wydaje mi się zbędne. No bo zarys świata daje wystarczające ramy do twórczości własnej - coś wiemy, resztę sobie dopowiemy. Jeśli, przykładowo, znam staroświatowych bogów chaosu, to jako tako zdaję sobie sprawę z tego, czym będą zajmować się ich kultyści. Stworzenie takiego kultu nie zajmuje dużo czasu i w gruncie rzeczy sprowadza się do nakreślenia organizacji i jej celów, stworzenia 2-3 Bohaterów Niezależnych i już można na tym etapie coś budować. Gdybym miał poświęcić parę godzin na lekturę opisu przygotowanych przez kogoś kultów, ich historii, struktur organizacyjnych i typowych śniadań Wielkich Kapłanów, to bym się po prostu poddał. Niesamowite, że stałem się na tyle leniwy, że nie chce mi się wykorzystywać stworzonych przez kogoś gotowców.

W ciągu minionego roku, o ile mnie pamięć nie myli, odnotowałem jeden wyjątek od tej reguły: dodatki do Legendy 5 Kręgów. Choć obecnie w samurajów w NieJaponii się nie bawimy, to ze sporym entuzjazmem przyjmowałem ukazujące się dodatki: Emerald Empire  dawało solidne fundamenty do wyrobienia sobie poglądu na temat rokugańskiej rzeczywistości (ale to też zapewne wynikało z faktu, że podręcznik podstawowy wybitnie mało nam o niej mówił), a Shadowlands fajnie zarysowywało Krainy Cienia, co wraz z przygodą Mask of the Oni zapewniło nam parę sesji ciekawych wrażeń. 

O wiele chętniej od jakiegoś czasu zapoznaję się natomiast z różnymi OSRowymi suplementami. Tutaj korzystam z ogromnego zaplecza wiedzy i doświadczeń takich gigantów, jak Boodzik, Ifryt, Będzie Grane czy Mała Wieś. Do tego dochodzi Ben Milton (Questing Beast), dzięki któremu gmeram sobie obecnie w jakimś własnym niewielkim module do Maze Rats. To właśnie dzięki tym osobom ze sporym entuzjazmem sprawiam sobie i czytam, między innymi, takie fajne rzeczy, jak Wyprawa za Mur (i te wszystkie dodatki), czy Vast in the Dark. Ba, nieśmiało sam zaczynam szperać i szukać, wyłapując promocje na DriveThruRPG. Ostatnio, na przykład, kupiłem sobie Star Dogs. 

Już widzę entuzjazm znajomych.

„Co, znowu jakaś nowa gra?”

„A to nie to samo, co poprzednie?”

Ponieważ już odlatuję od tematu przewodniego, to pozwolę sobie tylko, w ramach podsumowania, nakreślić, czego chcę, a czego nie chcę od suplementów:


Nie chcę:

- Rozległych opisów świata przedstawionego;

(to tyle? Chyba nie przemyślałem tego wystarczająco mocno XD)


Chcę:

- Zarysów;

- Tabel;

- Pomysłów do samodzielnego rozwinięcia;

- Nowych ujęć i perspektyw.

sobota, 14 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 14 - Bezpieczeństwo

 

Jestem introwertykiem i granie w RPGi zawsze stanowiło dla mnie rodzaj intymnego przeżycia. Najbezpieczniej czuję się w stałym gronie znajomych. Stałym, ale z konieczności elastycznym, bo nie wszyscy mają ochotę poświęcać piątkowe wieczory na granie. Wprowadzanie nowych osób do grupy nie stanowi jeszcze takiego problemu, bo i tak dołączają do niej inni znajomi.

Stworzenie osobnej grupy - jak było ze znajomymi, z którymi gram w Dungeon World - również przebiegło gładko. Znaliśmy się już wcześniej, mieliśmy okazję się „dotrzeć” w toku różnych spotkań, więc te dotychczasowe parę sesji poszło naprawdę fajnie.

Ale na myśl o graniu z obcymi ludźmi dostaję drgawek. Raz odważyłem się zgłosić do kampanii Deadlands, ale ostatecznie sformowana grupa rozpadła się, nim zdążyliśmy się spotkać, także nic z tego nie wypaliło. A przecież zagrać z kimś innym, z kimś nowym, to naprawdę fajnie doświadczenie. Zobaczyć, jak inni RPGowcy w praktyce prowadzą, jak odgrywają, jak rozwiązują problemy, z którymi wszyscy przecież niekiedy się mierzymy, to wartość absolutnie nie do przecenienia. 

Grunt, to wychodzić ze strefy komfortu, nie?


To czekam na zaproszenia.

piątek, 13 sierpnia 2021

#RPGaDAY2021 - Dzień 13 - Powódź

 

W pewnym momencie, podejrzewam, że w okolicach sukcesu zbiórki na Zew Cthulhu, zaczęła się powódź RPGów w Polsce. Gdy fala zbiórek miała się w najlepsze, gdy ufundowano już szereg tytułów, a dodatkowo dostęp do podręczników i dodatków w formie elektronicznej (albo i w trybie print on demand) za sprawą kilku platform niesamowicie się upowszechnił, ja dopiero wracałem do gier fabularnych po długiej przerwie.

Wiecie, jakie to uczucie, gdy się tonie? Nie myśli się wówczas racjonalnie, nie krzyczy się, tylko walczy o przetrwanie - ręce ciężko pracują, by utrzymać człowieka na powierzchni i niekoniecznie wykonują najbardziej optymalne ruchy. Ta walka, by nie dać się zalać przez wodę, jest wyczerpująca. A potem, gdy z czyjąś pomocą dociera się do brzegu, wspomnienie tonięcia jest co najmniej mgliste, zostają nieliczne migawki: raz nad, a raz pod powierzchnią wody. Przywołuję to niezbyt miłe porównanie, bo odrobinę tak właśnie się czułem półtora roku temu. Oczywiście, trudno jest postradać życie przez RPGi, chyba że akurat zawali się na nas regał z książkami. Ale uczucie zachłyśnięcia, gorączkowego chwytania się wszystkiego, co zostało opublikowane, jakoś teraz mi się z tym kojarzy.

To niekontrolowane wpadnięcie we wzburzone morze tytułów w jakiś sposób wywoływało uczucie paraliżu. Już pisałem o tym, że tyle się zmieniło, nawet sam dyskurs i zbiory funkcjonujących skrótów, że w pewnych momentach nie mogłem zrozumieć, o czym w ogóle się w internecie mówi. Szał i próby pochłonięcia tak wielkich dawek informacji  powodowały, w gruncie rzeczy, jedynie szok informacyjny i jeszcze większe uczucie zagubienia. 

Utrzymanie się na powierzchni wody nie jest w sumie takie trudne, jeśli wie się, jak zachowuje się w niej ciało (może łatwo mi mówić, bo mam jakieś tam doświadczenia pływackie i ratownicze) i też, choć instynkt podpowiadał inaczej, przyjąłem postawę dryfującego liścia (to akurat takie moje własne, poetyckie porównanie). Tytułów jest coraz więcej. Sztapel gier do wypróbowania stale rośnie. Ale tym razem widzę go na horyzoncie i nie wpadam w ten rodzaj gorączki niekontrolowanych ruchów.