poniedziałek, 11 maja 2020

[TftL] Dzieciaki i sprawa podejrzanych ptaków


Sesja rozegrana online 5 kwietnia 2020 r.


Rozegraliśmy scenariusz zawarty w podręczniku głównym do Tales from the Loop, pt. Summerbreak and Killer Birds.

Wystąpili:
Sam Finn, Rocker, 12 lat.
Doug Olsen, Weirdo, 11 lat.
Chris, Troublemaker, 13 lat.

W ospałym od gorąca Boulder City zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Dzieciaki opuściły swoje domy, by spotkać się w swojej Kryjówce, starym i opuszczonym szpitalu psychiatrycznym na obrzeżach miasta. Każde z nich, wychodząc z domu, miało okazję natknąć się na gadające gołębie – początkowe uznane za wytwór wyobraźni.

Buszując po szpitalu psychiatrycznym, zawędrowały na strych, gdzie Willy, kot Douga, rzucił się na mewę. Mewa też była jakaś dziwna, bo nad wyraz agresywna. Doug przepędził ją, a Chris wziął kamienia i niczym snajper trafił w uciekającego, agresywnego ptaka, który spadł na ziemię. Wtedy Dzieciaki dostrzegły, że mewa ma na głowie ślady szwów, jakby ktoś wykonał na niej operację.

Tutaj osobiście miałem problem, bo wciąż Dzieciaki nie wykazywały jakiejś szczególnej woli, by się sprawą zająć. Wystarczającym bodźcem był atak ptaków na panią Daisy Johnson, pracującą w szkolnej bibliotece. Biedaczka zamknęła się w budce telefonicznej i gdyby nie Bohaterowie, zapewne siedziałaby tam do dzisiaj. Przepędzone ptaki skierowały się na północ. Grupa, korzystając z deskorolki, wrotek i roweru udała się za nimi aż do jeziora, gdzie dostrzegli, że złe ptaki skierowały się na Sentinel Island.

Rozpoczęło się zbieranie danych. Pani Daisy stanowczo odmówiła Dzieciakom wstępu do biblioteki w czasie wakacji, nawet widząc ich głód wiedzy. W czasie roku szkolnego jakoś nie byliście tacy gorliwi. Potem Dzieciaki przypomniały sobie o dziwacznym ornitologu mieszkającym nieopodal. Christopher Boyd, ugryziony niegdyś na żywo przez łabędzia nabrał przekonania, że ptaki spiskują przeciwko niemu i Stanom Zjednoczonym. Uganiał się po domu z siekierą i tłumaczył uparcie, że życie mieszkańców Boulder City jest zagrożone. Nie chciał też, rzecz jasna, płynąć z nimi na wyspę, by sprawdzić, co tam się dzieje. Zasugerował też odwiedziny u innego znawcy ptaków, neurologa Donalda Dixona.

Dzieciaki jednak upierały się, by nazajutrz od razu płynąć na wyspę. Groziło to rychłym rozwiązaniem sprawy. Znalazły przy przystani łódź wiosłową i ruszyły w drogę. Machanie wielkimi wiosłami było jednak zbyt męczące i w ten sposób dotarły do bliżej położonej wyspy (Boulder Island), gdzie dostrzegły całe chmary krążących gołębi. Wspinaczka po skałach była męcząca i bolesna. Okazało się, że na tej wyspie znajduje się wielkie gniazdo, w którym Doug dostrzegł dziwny ciąg liter i cyfr, który, jak się później okazało, był numerem wraku statku magnetronowego leżącego na Sentinel Island.

Zmęczone i poobijane Dzieciaki postanowiły wrócić do miasta, zamiast od razu przeć na drugą wyspę. Udały się pomyszkować do domu Donalda Dixona. Chałupa wydawała się opuszczona, ale znalazły tam sporo wskazówek – dziennik Donalda, mnóstwo planów dowodzących, że może mieć coś wspólnego z agresją ptaków. W końcu zjawia się także Stacey i jej jamnik. Dziewczyna mieszka w domu, Donald okazuje się jej wujkiem, ale ona sama od dłuższego czasu go nie widziała. Nie zajęła się tą sprawą, bo bała się, że dorośli odeślą ją do jej złego ojczyma w Las Vegas.

Dysponując odpowiednimi informacjami, Dzieciaki postanowiły wyruszyć na Sentinel Island następnego dnia. Stacey pokazała im motorówkę za domem, więc dotarcie na miejsce było łatwiejsze. Ostatecznie, choć początkowo tego nie chciała, postanowiła wyruszyć na wyspę razem z Bohaterami, co okazało się bardzo istotne w ostatecznej konfrontacji.

Na miejscu bez problemy grupa dostała się do wnętrza wraku. Odkryli tam dziwaczną maszynę chipującą ptaki. Sam Donald Dixon był wyjątkowo zdziwiony niespodziewanymi gośćmi – obecność Stacey oraz dar przekonywania Sam wystarczyły, by Donald zalał się łzami. W tym momencie zaczęły się zlatywać agresywne ptaki atakujące Bohaterów. Doug zdążył jeszcze wsadzić kij w maszynę tak, że ta się zepsuła. Nieco później, już na łodzi, Donald opowiedział o tym, jak został wykorzystany przez swoją miłość (zdecydowanie nieodwzajemnioną), Diana Petersen. Z resztą Dzieciaki miały już na ten temat pewną wiedzą, ponieważ czytały jego pamiętnik.

*

Sesja była szybka, raczej bez większych przestojów, chociaż były chwile, kiedy miałem wrażenie, że Gracze nie bardzo wiedzieli co robić. Ostateczna konfrontacja też okazała się problematyczna – być może źle ją odegrałem. Myślę też, że swoje robią przyzwyczajenia z innych gier i grupa jeszcze nie do końca czuje, w jaki sposób przebiegają tutaj konflikty. Będziemy to ćwiczyć.

Osobiście bardzo sobie cenię Tales from the Loop. Mam poczucie luzu i swobody w robieniu ze światem przedstawionym co chcę. Jest też sporo okazji do żartów, gagów i zabawnych komentarzy.

2 komentarze:

  1. To było moje pierwsze spotkanie z TftL, bardzo fajny klimat i pomysł na świat! Przyznaję jednak, że trzeba rozegrać kilka sesji, żeby załapać różnice w stosunku do bardziej typowych RPG. Zupełnie inne postrzeganie bohaterów i ich możliwości było trochę dziwne ale w taki fajny sposób, że chciałoby się bardziej w to zagłębić. Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musi być okazja, bo to pierwsza z czterech przygód stanowiących kampanię, o ile dobrze się orientuję :P Myślę, że i specyfika bohaterów i mechanika (której potencjału zapewne nie wykorzystujemy w pełni) zmieniają optykę gry. Jest fajnie, jest gładko, bywa absurdalnie. Szczerze, w porównaniu z innymi settingami, w TftL nie mam chyba szczególnych oporów przed puszczaniem wodzów fantazji, nie boję się naruszenia jakiegoś porządku, nie boję się samodzielnego rozbudowywania settingu.

      Usuń