poniedziałek, 3 października 2022

Refleksje postcyberpunkowe

Niedawno, po wielu, wielu miesiącach, ukończyłem Cyberpunka 2077 - grę, o której mówić wiele nie trzeba, bo to, co się wokół niej działo, nie umknęło nawet chyba największym normikom i antypiwniczakom. Czekałem długo, bardzo długo, by przejść grę już awansowaną do konsol piątek generacji, by uniknąć większości błędów i absurdów. Te, oczywiście, wciąż się zdarzały, ale nie mogę powiedzieć, by były szczególnie irytujące. Po prostu się zdarzały. No ale ja nie o samej grze, a raczej o niej, ale z punktu widzenia - rzecz jasna - erpegowania. Bo znów dowiedziałem się czegoś ciekawego.

Dowiedziałem się mianowicie, o co chodzi w tym całym Cyberpunku. Oczywiście, elementy settingu, jego filozofia, styl ponad istotą, netrunning itd. To pojęcia mi znane, bo i Cyberpunka 2022 z dodatkami dawno temu obczytywałem (ale też bez żalu się pozbyłem, jak Warhammera). Mam jednak poczucie, że Cyberpunk w moich wyobrażeniach klasyfikował się mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie Wampir: Maskarada (wszyscy wiemy, że to gra o rzucaniu samochodami, a nie o płakaniu za utraconym człowieczeństwem). Cyberpunk dokładnie o tym jest: o odwalaniu misji, robieniu pew-pew-pew i bam-bam-bam. 

Przejście Cyberpunka zbiegło się dodatkowo z netflixowym serialem Cyberpunk: Edgerunners. Serialem emocjonującym, który - dokładnie tak jak gra - przewalcował mnie kilkukrotnie i pozostawił z poczuciem głębokiego smutku. Dotarło do mnie, że clue Cyberpunka to nie strzelaniny i pościgi, a to poczucie ogromnego rozczarowania. Rozczarowania nie samą historią, ale tego rodzaju rozczarowania towarzyszącego dorośleniu. Może kojarzycie ten moment, gdy wiele Waszych marzeń, pragnień i uniesień musiało ulec weryfikacji i spadło z piedestału? W ich miejsce pojawiają się nowe wartości, najczęściej mniej spektakularne, ale również dające wiele szczęścia. Finał gry i serialu to dla mnie przypomnienie o zderzeniu z rzeczywistością, to diagnoza współczesnej rzeczywistości i ocena naszych możliwości jej kształtowania.

Dowiedziałem się też, że nie byłbym w stanie odtworzyć tych uczuć na sesji. Tych, o których wspomniałem, a także wielu innych towarzyszących odkrywaniu rozległego jak moje wylewy Night City. Wyobraźmy sobie, że te 70 godzin, które poświęciłem na przejście gry, to tak naprawdę kampania, która ogrywamy raz w tygodniu na wirtualnym stole. Na jej potrzeby przygotowałem całe mnóstwo tabel, generatorów, handoutów, strzępków historii, którą moi Gracze będą poznawać przez kolejne dwadzieścia sesji. Jeśli graliście w Cyberpunka, to wiecie, ile trzeba mieć samozaparcia, żeby przeczytać wszystkie znalezione drzazgi, wszystkie maile w komputerach (może poza spamem dotyczącym powiększania penisa), ile historii ukrytych jest w kontraktach (każdy to w sumie materiał na sesję, nie?), a tu jeszcze główna oś fabularna. 

I to już nawet nie chodzi o to, że ze swoim wrodzonym lenistwem i jednak podążaniem po najmniejszej linii oporu unikałbym takiego pięknego rozpisywania BNów i ich aspiracji, że unikałbym robienia tych wszystkich handoutów i generatorów i zwyczajnie brak mi zdolności, by z taką swadą i wiarygodnością oddać ten tętniący życiem świat przedstawiony. Nie, chodzi mi o to, że Cyberpunk 2077 - choć ma doskonałą fabułę i scenarzystów uważam za mistrzów świata - operuje nie tylko na poziomie fabuły, ale oferuje doznania wzrokowe i werbalne, których na sesji nigdy nie będzie. 

Można rozgrywać wątek romansu na sesjach, ale sceny z Panam nie da się zrobić na sesji. 

Można rozgrywać inny wątek romansu, ale sceny z księżycem z Edgerunners nie da się zrobić na sesji.

Można próbować przedstawić żyjące Night City na sesji, ale sami dobrze wiecie, ile spędziliście godzin na zwykłym łażeniu po mieście i szukaniu randomowych zdarzeń w typie spadającego typa z wieżowca. Gracze tego nie zrobią.

Cyberpunk 2077 był (i w sumie nadal jest) doznaniem długotrwałym. To maraton doznań o różnej intensywności. Doznań wielopoziomowych. Sesje zwyczajnie tego nie odtworzą. Powiem więcej: mam poczucie, że teraz, po całej tej grze, sesje zwyczajnie mogą sprawiać wrażenie… uboższych? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz