czwartek, 17 lutego 2022

[MB] Syndrom Zewu Cthulhu na cmentarzu

Sesja online rozegrana 20 sierpnia 2021 r.


Mieliśmy grać w Mutanta, ale plany się posypały i w ramach ratunku padło na MB. I wyszło całkiem fajnie. Rozegraliśmy gotowca pt. Graves Left Wanting.


Wystąpili:

Karva - wretched loyalty - kobieta wędrująca w towarzystwie złośliwego gadającego miecza oraz inteligentnego, równie złośliwego, gadającego konia (B.). 

Qillnach - bezklasowiec - stary i przebiegły, poważnie uzależniony od hazardu dzierżyciel zweihandera o imieniu Mały John (G.)


W poprzedniej przygodzie Qillnach miał pecha i zginął w walce z przerośniętą jabłonią. Pokurcz Wemut zaciągnął jego zwłoki do miasta, umiejscowił w karczmie i pił w jego towarzystwie, „bo przecież to jedyny przyjaciel, jakiego miał”. Poza okiem kamery szlachcianka Karva zabrała ciało, by pochować je na cmentarzu Graven-Tosk, ale również została źle potraktowana przez ożywione drzewa.


Wszystko zaczęło się, gdy obudzili się w świeżo wykopanych grobach. Coś było nie tak i oboje potrzebowali chwili, by zrozumieć, co się niedawno wydarzyło. Udało im się odkopać jeszcze jednego (nie)martwego - równie arystokratycznego, co Karva, starca z dziwnym wisiorem. Ten jednak został prędko zadziobany przez rozszalałe kruki w pierwszej odkrytej komnacie.

Odpędzenie ptaszysk było trudne, więc Bohaterowie ratowali się ucieczką tunelem. Tutaj w pewnym momencie włączyło się coś, co nazwałem „syndromem Zewu Cthulhu” (nieważne, czy słusznie!): nie czytam żadnych ksiąg, nic nie dotykam, zawsze mam przy sobie wiązkę dynamitu. Spotkanie „kłócących” się szkieletów? Ominięci. Kuferek na stole? Nie, nie. Grobowiec Feli Maus, przeklętej bardki? Nope. Bohaterowie przede wszystkim - co w sumie racjonalne, ale nieco wbrew eksploracyjnym elementom gry - pragnęli wydostać się z cmentarza. Wyjście z grobowca pani Maus było pierwszą ku temu okazją. Ale na zewnątrz wcale nie było łatwo: połacie okrytych mgłą wzgórz, z których chaotycznie, niczym chaszcze zielska, wyrastały grobowe krzyże.

W końcu udało im się znaleźć mur otaczający cmentarz. Ale ten był za wysoki, by sforsować go bez liny. Tutaj napatoczyła się też zjawa, z którą oboje szybko sobie poradzili. Ostatecznie Bohaterowie trafili pod wielkie drzewo rosnące po drugiej stronie muru. Jego czarne gałęzie sięgały natomiast w głąb cmentarza, ale znów - było za wysoko i potrzeba było liny. Ale skąd wziąć linę? Trzeba było szukać.

No więc eksplorowali dalej. Spotkanie z Karaluszym Pasterzem? Wyglądem i zachowaniem nie zachęcał. Mówił o karaluchach, że to jedyny sposób, by się wydostać. Ostatecznie poprosił, by po niego wrócili, gdy zorganizują linę. Syndrom Zewu Cthulhu działa dalej. Długi korytarz z trzema urnami? Nie, nie otworzyli ich. W końcu jedynym podjętym ryzykiem było zdobycie nostalgicznej, ciepłej owsianki umieszczonej na szczycie fontanny z rzygającymi aniołkami. Karva zaryzykowała, Qillnach też i wyjątkowo się opłaciło - posiłek przywrócił im siły młodości i niesamowicie wzmocnił.

Po czasie w końcu dotarli do domu Grabarza. Grabarz już dawno nie żył, zamordowany przez Steina, Benzena i Argę - trójkę ciekawych postaci, które z powodu „niekompetencji grabarza” również wydostały się z grobów. Pogadali, było przyjemnie, wszyscy uznali, że następnego „dnia” (w naszym settingu słońce już nie wschodzi) wezmą linę i udadzą się pod drzewo. Ale następnego dnia Grabarz zmienił się w upiora Ubertakera i zaczęła się walka z bossem. Całkiem fajna, moim zdaniem, bo jej wyniku na początku nie sposób było przewidzieć. 

W konfrontacji zginął Stein wciągnięty pod ziemię przez widmowe ręce. Benzen również prawie zginął, ale ostatecznie skończył wyeliminowany z połamanymi nogami - udało się go odratować. Choć Karva i Qillnach walczyli dzielnie i skutecznie, decydujący cios kijem zadała kapłana Arga.

Wówczas wszyscy udali się pod drzewo. Tam można było wejść do jego środka - konar był całkowicie wydrążony - i wydostać się bezpiecznie. Udało im się opuścić cmentarz. Przed nimi był las, a dalej Galgenbeck. By jednak dotrzeć do miasta, trzeba było przejść przez knieję pełną morderczych drzew. 

Tutaj zakończyliśmy sesję. Była sympatyczna, niedługa, a tempo raczej nie zwalniało. Ciągle coś się działo, ciągle dostarczałem nowych informacji, ale Gracze koncentrowali się na tym, by przeżyć. Oznaczało to tyle, że omijali różne wątki, które można było jakoś rozwinąć, pociągnąć dalej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz