Przyszedł czas na zamknięcie otwartego wątku niebezpiecznej SI o nazwie T4RT4RVS.
Wystąpili:
Bumcykcyk - kurier, który wszędzie wchodzi z buta. Styl jest wszystkim, robienie nieprzemyślanych rzeczy najwyraźniej też (B);
Rusk - już raczej nie człowiek, ale nie w pełni komputer. Maniak sieci, spec od technologii (W.);
Vivaldi - rudy kot z plecakiem i przyjacielem-dronem; ma wyraźnie socjlistyczne odchylenie (K.).
W mieszkaniu Pana Kitoshiego nie doszło do strzelaniny. Jak się okazało, Bumcykcyk miał asa w rękawie - zamontowane błony ślizgowe, które pozwoliły mu wykonać szybowcowy lot. Przerażony Vivaldi uczepiony jego pleców stracił rezon w trakcie tej krótkiej wycieczki. W każdym razie udało się uniknąć konfrontacji. Wszyscy spotkali się w pokoju Pana Polańskiego, gdzie zaczęła dobijać się obsługa.
Vivaldi zdecydował, że pora się znów rozdzielić i zabrawszy dokumentację, postanowił opuścić hotel po zewnętrznej ścianie budynku. Nie spodziewał się problemów, a te, pod postacią dwóch dronów korporacji Clear, wyszły mu na spotkanie. Doszło do ciekawej walki kota z dronami. Vivaldi z pomocą Dron-KA<3 (autonomiczny kumpel ukryty w jego plecaku) uporał się z pierwszym dronem. Kot został trafiony i zdecydował się na bardzo ryzykowny ruch: odbił się od ściany, poszybował parę metrów i cudem, w ostatniej chwili udało mu się chwycić drugiego drona. Maszyna próbowała go zrzucić i porazić prądem, ale nieskutecznie. Ostatecznie kot znów wskoczył na ścianę i zestrzelił cel swoją nową ciężką bronią precyzyjną. Wówczas Vivaldi zadzwonił do kumpla o pseudonimie Asterix. Był to haker. Vivaldi zaproponował wzniecenie wojny korporacyjnej…
Bumcykcyk i Rusk musieli radzić sobie z innymi problemami. Nachalna obsługa, granie kochanków Polańskiego, rżnięcie głupa. W końcu uspokoili sytuację i ruszyli windą na parter, jednak po drodze wsiadło do niej dwóch zbirów. Rozpoczęła się walka na małej powierzchni, z której Bohaterowie, owszem, wyszli zwycięsko, ale narobili hałasu. W końcu, chcąc wykorzystać chaos, Rusk włamuje się do systemu i wywołuje alarm pożarowy. Mnóstwo służb zjeżdża się pod wieżowiec Hewelium, ale wówczas już bez większych problemów udaje się go opuścić (co nie znaczy, że było łatwo: w jednym teście na ukrycie się Rusk wyrzucił 1/1/1/1).
Ostatecznie wszyscy na własną rękę musieli dostać się do mieszkania Bumcykcyka. Vivaldi miał już kopie dokumentacji. Rusk był przez kogoś śledzony, ale udało mu się zgubić ogon. Wszyscy zadowoleni, już mieli się kłaść spać, gdy do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Chwila konsternacji. Okazało się, że to panna Kate, dziennikarka śledcza z korporacji Mirror, idealistka płynąca pod prąd. Domagała się informacji, bo nas namierzyła - wiedziała, że to Bohaterowie byli w lokalu Kitoshiego. Chciała informacji, groziła poinformowaniem policji. Wówczas nadleciały kolejne drony (jak one nas znalazły?) i zaczęła się krótka walka w domu Bumcykcyka. Mieszkanie zdemolowane, trzeba było się ewakuować.
W końcu zdecydowali doprowadzić do spotkania Kate i Pana Kitoshiego. Bohaterowie trochę ją zwodzili, dziennikarka była zirytowana. Wszyscy udali się na Jedwabny Targ, gdzie ukrywał się inżynier… ale za późno. Okazało się, że został już znaleziony. Vivaldi zakradł się od strony dachu, by przyjrzeć się miejscu zbrodni. Pan Kitoshi został zabity. Rusk natomiast, włamując się do systemu monitoringu, uznał, że za zabójstwem stały… policyjne mechy.
Pojawiło się pytanie, co dalej? Dziennikarka i Bumcykcyk byli za upublicznieniem dokumentacji (choć istniało ryzyko, że zostanie to zablokowane, Mirror już wcześniej cenzurowała newsy). Tutaj ujawnił się radykalny duch Vivaldiego. Radykalny i cyniczny. Kot nakazał Asterixowi rozesłać kopie dokumentacji do wszystkich korporacji. Dziennikarka oskarżyła go o ryzykowanie życia obywateli i stabilności systemu.
- A ty jesteś częścią tego systemu i właśnie go chronisz. Tylko na gruzach starego porządku da się zbudować nowy - odpowiedział Vivaldi.
Ostatecznie Kate także dostała kopię dokumentacji nie wiedząc, że w dużym prawdopodobieństwem skończy się to dla niej zgubą. Plan Vivaldiego i Ruska zakłada bowiem, że dziennikarka zostanie oskarżona właśnie o doprowadzenie do całego chaosu, który wkrótce miał nastąpić. Nikt jej przecież nie uwierzy, że dostała dokumenty od dwóch typów i gadającego kota… (zapachniało Mistrzem i Małgorzatą!)
Tutaj zdecydowaliśmy się zakończyć tę historię. Być może w przyszłości jeszcze wrócimy do Czarnego Kodu, bo przecież zawieszamy wszystko w przeddzień donośnych, rewolucyjnych wydarzeń.
Czarny Kod to fajna, szybka gra. Dużo frajdy sprawia posługiwanie się #TAGami. Jednocześnie to chyba fajniejszy element tworzenia postaci. Zasady są proste, czasem wręcz zbyt proste i niekiedy w gruncie rzeczy Mistrz Gry na szybko wprowadzał jakieś dodatkowe rulingi, by rozstrzygać wątpliwe sytuacje. Wyśmienicie się bawiłem, było sporo akcji, filmowych scen, a ujawniające się wątki w końcu doprowadziły do istotnych decyzji, które mogą zadecydować o losie Darwin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz