czwartek, 12 października 2023

[WzM] Ostateczna konfrontacja

Sesja online rozegrana 26 października 2022 r.


Udział wzięli:

Pężyrka - Lokalna Bohaterka, która niegdyś sama pokonała niedźwiedzia. Poza tym uwielbia żółwie, a tych jest tutaj sporo (O.)

Mecek - Młody Tropiciel ze złodziejskim zacięciem i miłością do opowieści (K.)

Bogomir - Czarodziej-Samouk, syn właścicieli Gospody „Pod Starożytnym Żółwiem”, wkrótce mąż Heleny, córki młynarza (P.)


Bohaterowie odpoczęli, nękani nocnymi nawoływaniami smoka gdzieś z głębi ponurej twierdzy. W poczuciu rozczarowania, bezsilności i gniewu postanowili jeszcze skonfrontować się z Nienną. Bogomir pamiętał, że wiedźma, która niegdyś ich wykiwała, wcale nie ma dobrych relacji z Delianą, namiestniczką Szalonego Króla Elfów.

Pężyrka wywaliła zatem drzwi do komnaty Nienny. A tam następująca sytuacja: w ogromnym palenisku wirują dziesiątki, setki portali. Nienna w jakimś rytuale z wielkim trudem zdawała się te portale podtrzymywać, a nad nią czuwał wielki człowiek-grzyb z jeszcze większym batem. W tle stało wielkie zwierciadło, w którym widać było obserwującą wszystko Delianę.

Tym razem Bohaterowie - nauczeni walką z piwnicy - nie zbliżyli się do wielkiego Purchlaka (bo kojarzył mi się z Purchlakami z The Last of Us), a skutecznie wykończyli strzałami, procą i czarem paraliżującym. Gdy grzyb był ostatecznie unieruchomiony, Pężyrka dokończyła dzieła swoim toporem. 

Wówczas Bogomir dostrzeł przerażoną twarz Nienny. W zwierciadle, obok Deliany, pojawiła się trójka małych drowów, dzieci zniewolonej wiedźmy. Wówczas wyszło, że namiestniczka trzyma je jako zakładników, by zmusić Niennę do utrzymania i stabilizacji portali, dzięki którym Szalony Król Elfów mógłby wkroczyć do swojego królestwa na dobre. Bunt miał oznaczać utratę dzieci.

Wówczas Nienna stworzyła portal, przez który wszyscy w komnacie przenieśli się do dziwnego miejsca - jakby pustego i bezkresnego, gdzie podłoże było idealnie gładkie i czarne. Tam właśnie operowała Deliana i w ten oto sposób doszło do finałowej walki. Walki, która nie trwała długo, ale była niebezpieczna, bo chyba pierwszy raz Bohaterowie musieli zmierzyć się z potężną czarodziejką. Ta, choć w pewnym momencie powalona i spętana, zaklęciem nakazała Pężyrce zabić maga. Bogomir otrzymał potężny cios toporem i cudem, naprawdę cudem to przetrwał. Mecek próbował zakneblować Delianę (jelitami rozpłatanych koboldów, które wyskoczyły wcześniej z wnętrza jej włóczni), ale nim to uczynił, również dostał polecenie zabicia maga. Bogomir tym razem miał szczęście, bo gdyby Mecek miał w dłoniach swój miecz (a nie te śmierdzące jelita), to skończyłoby się tragicznie. Ostatecznie Deliana została zakneblowana, a Pężyrka ucięła jej głowę.

W tle działa się inna niebezpieczna rzecz: podłoże zaczynało pękać, a ze szczelin wydobywało się żółte światło. Rytuał przejścia właśnie się dokonywał, już było słychać spazmatyczne śmiechy Szalonego Króla Elfów. Nienna ostatkiem siły zaczęła odprawiać mantrę odwracającą ten proces. Ale była za słaba. Dołączył do niej Bogomir, by ją wspomóc. Potem dołączyły też dzieci Nienny. Tylko Pężyrka i Mecek nie zajarzyli, że fajnie by było, gdyby wszyscy zrobili to wspólnie i po prostu się gapili (XD). Choć pęknięcia w podłożu zaczęły się zamykać, jakiś portal otworzył się na czarnym niebie i wyleciała z niego piszcząca, blyskająca jasnym światłem kula lecąca wprost na nich.

Kula się zbliżała, aż w końcu uderzyła w Mecka. Okazało się, że był to… Lucjan! Dawno zmarły genialny minstrel i bard, jakże wkurzający duch, który przy okazji międzywymiarowych przejść gdzieś przepadł. Teraz wrócił, w pełni zmaterializowany, żywy i - co jeszcze ważniejsze - posiadający nieuszkodzoną (niegdyś przez Mecka) lutnię.

Gdy ostatecznie Szalony Król Elfów został powstrzymany, Nienna - nie mając już siły na nic więcej - zdecydowała się odesłać Bohaterów do ich wymiaru. Gdy spadli na podłogę ukrytej (też między wymiarami, o czym trochę zapomniałem) biblioteki Konklawe, dostrzegli bałagan, zgniłe księgi i zapadające się regały. Gdzieś nagle pojawił się bardzo, bardzo stary kot, pytający kto to przyszedł i czy to oni… Bogomir zbladł, bo zrozumiał, że chyba minęło wiele, wiele lat. Ale tak naprawdę to nie, to był żart magów Konklawe. Bohaterowie uratowali rzeczywistość, a Bogomir tym samym został nagrodzony perspektywą nauki. Mógł wybrać jednego z czarodziejów, u którego zacznie „terminować” i wybrał Tyvalda, maga żywiołów (chyba ku rozczarowaniu wszystkich, bo mógł przecież być zmiennokształtnym!).

Wkrótce potem Bohaterowie byli już u stóp gór, do których swego czasu wkraczali w poszukiwaniu Konklawe. Bogomir wkrótce ma brać ślub, zostało naprawdę niewiele czasu na przygotowania. Helena na pewno czeka zniecierpliwiona lub zmartwiona. Biedny Bogomir stracił wszystkie pieniądze, nie miał z czym wrócić do narzeczonej i wówczas dała o sobie znać przyjaźń: Mecek i Pężyrka oddali mu swoje skarby, jakie zdobyli w trakcie swoich przygód. 

W ten oto sposób kończy się wyprawa za mur naszych Bohaterów. Przynajmniej na jakiś czas. Przed nami epilog, w trakcie którego przyjrzymy się ich dalszym losom już z pewnego oddalenia. A kiedyś, być może, wrócimy jeszcze do dzielnej trójki z Żółwiowej Skały.

czwartek, 5 października 2023

[Monastyr] Zimowe proroctwo

Sesja online rozegrana 25 października 2022 r.


Zaczynamy  kampanię Monastyru! Oczywiście nie na oryginalnej mechanice, a na zmodyfikowanym Year Zero Engine wyciągniętym z Vaesen. Jak to jest wrócić do świata Monastyru? Fajnie. A jeszcze fajniej będzie, gdy historia się rozkręci.


Udział wzięli:

Livianna Monteforte - szpieg z Ragady;

Isdelf Valotton - młody Doryjczyk;

Sarton Vergevian - mnich z Nordii;

Gudbrand - barg z Gordu.


Wszystko zaczęło się w Kordzie. Dziewięć miesięcy wcześniej tuż przed planowanym podbojem Dorii, cesarz Wolfgang de Calante umiera, a tron po nim obejmuje Burghardt de Calante, słaby i niezbyt rozgarnięty, sterowany przez Cesarzową Matkę i Kanclerza, harbiego de Gere. Nowa konfiguracja polityczna nie satysfakcjonuje jednak wszystkich: młodszy brat obecnego Cesarza, Gereon, marzy o władzy, a do tego wszystkiego uchodzi za sprytniejszego od Burghardta. Gereon dostrzega okazję w pojawiających się plotkach o Zimowym Dziedzicu z Południa, który ma zjednoczyć Dominium. Coraz więcej pątników powtarza na ulicach, że oczekuje prawdziwego Dziedzica. To brzmi jak herezja i zagrożenie dla skostniałych struktur kościelnych - purpuraci już zaczęli badać wątek przepowiedni, gotowi na nowo rozpalić stosy.

W trakcie jednej z gnuśnych sesji picia wina, Gereon „poprosił” Livianę i Isdelfa, by dowiedzieli się więcej o przebywających w pałacu gościnnym Sartonie i Gudbrandzie. Choć Gordyjczyk - zgodnie z przepowiednią o Zimowym Dziedzicu - pochodził z Południa, niezbyt pasował do profilu swoim wiekiem. Ale czy to była przeszkoda? 

Tymczasem w pałacu gościnnym Sarton i Gudbrand spotkali się z rozentuzjazmowanym księdzem Zivertem van Holtem, który opowiedział im o Zimowym Proroctwie. Wszyscy z nabożnością spoglądali na brodatego mężczyznę z Gordu. Ten, rzecz jasna, wyśmiał teorie o swoim mesjanistyczmym przeznaczeniu, a Sarton jakby podchwycił tę grę i wcale nie wyprowadził naiwnego księdza z błędu. 

Przyszedł czas na kolejny bankiet. Liviana i Sarton zdawali się całkiem nieźle odnajdywać w dworskich gierkach i przemyślanych dowcipach (nadanie czterech pustych listów krążących wśród gości i służby, aż w końcu trafią do właściwego adresata). Isdelf krążył za Livianną, wyjątkowo nieobecny. Gudbrand natomiast przyjął strategię-minimum, czyli powiedział „dzień dobry” i skrył w kuchni wraz ze służbą, gdzie w spokoju raczył się winem. Gdzieś w międzyczasie znalazł go starszy mężczyzna, który powiedział, że ma to, czego Gudbrand szuka, czyli prochy jego synów. Sytuacja była napięta, ale ostatecznie mężczyźni napili się. Gudbrand postanowił spotkać się z mężczyzną, hrabią de Pere, namiestnikiem Starego Doru, nazajutrz.

Livianna pamiętała o swoim zadaniu i szybko, wraz z resztą „znajomych” znalazła Gordyjczyka. Zagadywała go, zaproponowała udział w ciekawym projekcie politycznym, ale Gudbrand odmówił. Do tego skrytykował Isdelfa za swoją postawę.

Wieczorem, nim goście na dobre rozeszli się do swoich apartamentów, Livianna włamała się do pokoju Gudbranda, by znaleźć informacje, które dałyby jej nad nim przewagę. I znalazła dwie bransolety po synach Gordyjczyka. Wiedziała już, czego szuka w Kordzie i na czym mu zależy.

Następnego dnia doszło do spotkania Bohaterów z Gereonem de Calante. Rosenprinz bardzo sprawnie i naturalnie włączył Drużynę w realizację swoich ambicji politycznych. Plan był następujący: Bohaterowie mieli wyruszyć do Hodr, gdzie znajdują się cenne informacje i zapis o Zimowym Proroctwie (a być może nawet jego oryginał). Zdobycie ich było zadaniem Isdelfa. Pomocą w dotarciu do celu miał być Gudbrand, który ma doświadczenie w zimowych przemarszach przez góry. Nad wszystkim czuwać miała Liviana jako prawa ręka Gereona. Co w tym wszystkim miał robić Sarton, Nordyjczyk? Nie jestem do końca pewien.

Jeszcze przed wyruszeniem w drogę, Bohaterowie zostali zaproszeni na spotkanie z kardynałem Lesterem Capricianim. Ten stanowczo kazał porzucić ideę badania i wykorzystywania Zimowego Proroctwa. Spotkał się z należytym lekceważeniem. 


poniedziałek, 2 października 2023

Gdy nie ma czasu

Jakiś czas temu moja przestrzeń erpegowa uległa jakby skurczeniu. Tak się życie ułożyło, że łączenie czytania/poznawania gier RPG, grania w gry RPG oraz pisania o grach RPG może nie przestało być całkowicie możliwe, ale w pewnej chwili trzeba było wybierać. Utrzymanie jednej, a czasem dwóch sesji w tygodniu (co przecież jeszcze swego czasu wydawało się czymś niewyobrażalnym) oznaczało, że zacząłem czytać mniej i wolniej. Raporty z sesji zacząłem spisywać niekoniecznie bezpośrednio po grze, na gorąco, a raczej kilka dni później, gdy akurat wstrzeliłem się w jakieś organizacyjne okienko. To, oczywiście, przekłada się na precyzyjność spisywanych sesji, ale na moje własne potrzeby ten rodzaj „ograniczonego” kronikarstwa wciąż się sprawdza.


Jeśli chodzi o czytanie i poznawanie gier, to nastąpiło dramatyczne wręcz spowolnienie. Przeczytanie całego podręcznika - zwłaszcza jeśli jest w języku angielskim - graniczy z cudem. I jasne, gdyby odpowiednio rozciągnąć linię czasu, każdy podręcznik w końcu zostanie przeczytany, ale wrażenia z lektury, a nawet pamięć to już nie to samo. Stałem się zatem bardziej wybredny. W chwili, gdy piszę te słowa, różne podręczniki i dodatki ze wspieraczek z 2021 i 2022 roku wciąż powolutku spływają. I tak sobie leżą. Wielu z nich nawet jeszcze nie odfoliowałem i prędko pewnie tego nie zrobię. Poza tym i tak częściej zdarza mi się czytać pdfy, więc jak książki zostaną w folii, to przynajmniej się nie zakurzą, nie?

Wspomniana wybredność oznacza, że nie rzucam się na wszystko - zarówno w sensie zakupowym, jak i czytelniczym. Dawno już porzuciłem erpegowy fetyszyzm, to raz. Dwa, w większość posiadanych gier i tak prawdopodobnie nie zagram, a nie odnajduję już w sobie ducha kolekcjonera. Gdy znajduje się chwila na czytanie, staram się podejmować decyzję naprawdę przemyślaną. Czy muszę akurat teraz czytać Warlocka, skoro prowadzę Cień Władcy Demonów? Czy warto akurat teraz zapoznawać się z tym gigantycznym zbiorem scenariuszy do Dungeon Crawl Classics? No więc zostaję przy tym, co akurat operuje na moim erpegowym (wciąż wirtualnym) stole i sporadycznie odskakuję do czegoś innego. Ale wtedy dzieją się dziwne rzeczy: mam takie zrywy. Były takie dwa tygodnie, w trakcie których - zupełnie z czapy - przeczytałem prawie wszystkie wydane po polsku dodatki do Iglicy. Ba, nawet napisałem ich recenzje! 

Mam też coraz mniej cierpliwości. Nie mam nawet ochoty zbytnio ładować się w rozumienie settingu i zasad czytanego podręcznika. I ma to swoje konsekwencje, gdy prowadzę sesje. Dwa spotkania z Cieniem Władcy Demonów - gry, której zasady raczej w powszechnej opinii uznawane są za proste - a ja nadal nie czuję tej „łatwości”. Świat przedstawiony też przecież mocno rozwinięty nie jest, a jednak gdyby ktoś mnie zapytał o jakieś detale, to powiedziałbym chyba tylko tyle, ile można przeczytać we wstępie. Wciąż uważam, że te dwie sesje bardzo fajnie wyszły - czuć warhammerowy vibe. To jest znane nam wszystkim terytorium i człowiekowi jakoś łatwiej. 

Pisanie na potrzeby tego bloga też uległo zmianom. Choć cel pozostaje dokładnie ten sam i wciąż czerpię z tego przyjemność, coraz rzadziej zdarza mi się spisywać raporty z sesji bezpośrednio po grze. Swego czasu tak robiłem: na świeżo, na gorąco, gdy wszystkie detale jeszcze miałem w głowie. Teraz zabieram się za to, gdy czas pozwala, często parę dni po sesji, co odbija się na szczegółowości spisywanych zdarzeń.

Jednocześnie dostrzegam zasadniczą różnicę między raportami z sesji, które prowadzę, a tymi, gdzie występuję jako Gracz. Bycie Mistrzem Gry - to wciąż moja główna rola - sprawia, że muszę zachować koncentrację i dokładnie wsłuchiwać się w to, co mówią inni. To przekłada się na dokładność raportów. Natomiast gdy jestem Graczem o wiele łatwiej się rozpraszam, tracę koncentrację i - przyznaję z bólem - niekiedy dokładnie nie pamiętam co się działo, szczególnie tam, gdzie wątek mnie zwyczajnie nie dotyczył. Chciałbym, żeby było inaczej, ale chyba nie da się oszukać ludzkiego umysłu.

Ostatecznie granie w gry RPG pozostaje rdzeniem i sensem całej tej pisarsko-czytelniczej otoczki. Można o RPGach teoretyzować, można je zwyczajnie poznawać, ale zgodzimy się, że przede wszystkim chcemy grać. Należę do grona szczęściarzy, którzy od dłuższego czasu mają możliwość regularnego zasiadania do (wirtualnego) stołu. Moja perspektywa zmieniła się zasadniczo: sesja przestała być towarem deficytowym. To, naturalnie, doprowadziło do lekkiego „spowszednienia”. Często jest tak, że wpadam na własną sesję niemal z biegu, prawie całkiem nieprzygotowany, zmęczony i z nadzieją, że gra doda mi trochę wigoru, że się rozkręcę i nie będę prowadził jak miękka klucha. 

Zdarza się też tak, że informację o potrzebie odwołania sesji przyjmuję czy to ze zrozumieniem, czy nawet z ulgą. Rozkładam się wtedy wygodnie i zamykam oczy. Odsypiam.

czwartek, 28 września 2023

[WzM] Szkielety i Oktoberfest

Sesja online rozegrana 18 października 2022 r.


Zdecydowaliśmy się wrócić jeszcze na jakiś czas do Leżajska, by podjąć próbę rozegrania niewielkiej kampanii. Chciałem tym razem zrobić to trochę inaczej, bardziej poważnie i być może na większą skalę, co wyszło w zasadzie na koniec sesji: póki co miejcie na uwadze, że na sesji dwoje Bohaterów miało poziom 2, a dwoje 1. 


Wystąpili:

Pchła - niedźwiedzica, która chce zebrać wszystkie znane opowieści o ludziach;

Mark Klark - materiał na bohatera, rozważny i szarżujący;

Dexter - nieopierzony złodziej spoza wioski, który przybył tu w poszukiwaniu okazji;

Juanito Dawnbringer - młody paladyn, wyznawca Matki, z pobliskiego zakonu rycerskiego.


Zaczęło się od dorocznego październikowego festiwalu piwa. Nie wiem czemu, nazwaliśmy go Oktoberfest. Do Leżajska zewsząd zaczęli ściągać chmielowi handlarze, rzemieślnicy oraz całe mnóstwo innych atrakcji, w tym podróżna trupa błaznów i sztukmistrzów mających tego wieczora dać popis swoich kuglarskich umiejętności.

Pchła, jako członkini straży miejskiej (i niedźwiedzica mająca posłuch w okolicy) pilnowała bezpieczeństwa. Mark Klark pił radośnie, tak samo z resztą jak Juanito. Dexter natomiast krążył szukając nieuważnego gościa, by odciąć mu sakiewkę.

W końcu wieczorem rozpoczął się spektakl ogniomistrzów i błaznów. Zafascynowani sztuczkami mieszkańcy i przyjezdni nie zauważyli nawet, jak od strony rzeki nadciąga ogromna grupa uzbrojonych szkieletów. Główny aktor-ogniomistrz został przekłuty od tyłu włócznią. Horda szkieletów maszerowała wprost przed siebie. Dopiero po chwili wybuchła panika. 

Wszyscy Bohaterowie stanęli do walki, próbując powstrzymać ten pochód. W sukurs przyszło też kilku lokalnych osiłków. Problem polegał na tym, że szkieletów było za dużo i cały czas szły przed siebie, wściekle atakujac to, co stało im na drodze. Poza tym nie atakowały nikogo innego, nie goniły za ofiarami, po prostu szły. Bohaterowie, jak i wielu innych, wycofali się do Karczmy Grubego Berta. Wówczas stało się jasne, że to karczma jest celem szturmu.

Szkielety odbijały się od murów karczmy, właziły na siebie, piętrzyły jak fala. Dexter obserwował to z piętra. Na dole tymczasem po kilku próbach do zabarykadowanej izby dostał się piekielny ogar, który jednak został bardzo, bardzo szybko spacyfikowany i odesłany do piekła. Drzwi zostały wyłamane, ale ku zdziwieniu Bohaterów wcale nie zamierzały wchodzić do środka. Ich celem było co innego: zawieszone nad wejściem wielkie poroże, które - według Grubego Berta - napędzało mu zaciekawionych klientów. 

Tutaj pewne sprawy zaczęły się Bohaterom klarować. Oto dlaczego: Gruby Bert był prawnukiem wielkiego przywódcy powstania chłopskiego, Bertolda Szarego. Potężnego i odważnego mężczyzny, który zmobilizował uciskanych mieszkańców tej krainy i wraz z nimi obalił złego króla Idrisa. Bertold Szary zabił Idrisa, a jako trofeum zabrał wielkie poroże z jego korony.

Pchła i Juanito zorientowali się, że, po pierwsze, tak wielka liczba szkieletów nie może wynikać z jakiejś tam zwykłej klątwy, a potrzeba do tego naprawdę potężnej magii zakazanej. Juanito skojarzył, że w jednej z ksiąg w trakcie studiów bibliotecznych pojawiło się nazwisko Yoverra Rane. Za czasów króla Idrisa była jego najbliższą nadworną czarodziejką/wiedźmą (a niektórzy sugerują, że także kochanką). Gdy Idris zginął Yoverra Rane zaczęła szukać sposobów na przywrócenie Idrisowi życia. 

Gdy szkielety zerwały w końcu poroże, horda zostawiła karczmę w spokoju i ruszyła w długi pochód do lasu. 

Wówczas Juanito, bardzo zaniepokojony zdarzeniami i możliwym powrotem nekromantki, postanowił bez zwłoki udać się do zakonu zdać raport i poprosić o pomoc. Reszta Bohaterów w tym czasie dyskretnie ruszyła za pochodem trupów. Ten zaprowadził ich w końcu na miejsce wielkiej polany z menhirem ustawionym w samym jej centrum. Szkielety uformowały wokół polany trzy pierścienie i krążyły wokół niego powoli zbliżając się do skały. Poroże cały czas wędrowało razem z nimi. Gdy w końcu dotarły do głazu, rytuał został dopełniony. Menhir pękł, a ze środka zaczęło wydobywać się zielonkawe światło. Wówczas Bohaterowie usłyszeli ryk i na polanie - teraz pełnej już leżących, rozpadniętych na kawałki szkieletów - wylądował ożywiony, gnijący smok! Z jego grzbietu zeskoczyła nekromantka, która pomogła powstać z ziemi jakiemuś mężczyźnie. Następnie podała mu poroże, które mężczyzna załozył sobie na głowę jak koronę. W ten oto sposób król Idris wrócił, by odzyskać swoje królestwo.

O świcie natomiast z siedziby zakonu rycerskiego poświęconego Matce (bogini ogniska domowego itd.) wyruszył oddział rycerzy mających zbadać podejrzane wydarzenia. Juanito nie wiedział jeszcze wtedy, że reszta Bohaterów była świadkami rytuału przywrócenia Idrisa do życia. Nie podjęli żadnych działań, bo być może smok-zombie, nekromantka, ożywiony król oraz horda szkieletów mogła ich nieco przerastać potęgą i umiejętnościami. Ale to przecież dopiero prolog. To, co najważniejsze, miało się przecież dopiero wydarzyć.

poniedziałek, 25 września 2023

[???] W londyńskim metrze

Sesja live rozegrana 14 października 2022 r.



Ponieważ zdarzyło się tak, że miałem służbowy wyjazd do Katowic, nadarzyła się okazja, by spotkać się ze znajomymi i zagrać w grę. Wszystko to było o tyle niezwykłe, że od ponad dwóch lat grałem wyłącznie online i przypomnienie sobie realnego doświadczenia grania w jednym pomieszczeniu było dla mnie przyjemnym doświadczeniem. Ponieważ sesja była zapowiedziana spontanicznie, nie mogliśmy zdecydować kto ma poprowadzić. Nie mogliśmy też zdecydować w co zagrać.

Ostatecznie zagraliśmy jednostrzała luźno opartego na mechanice Wilkołaka. A sama sesja? Była na tyle szalona i psychodeliczna i na dodatek przesycona akcją, że ograniczę się do wyłożenia najważniejszych elementów historii.

Graliśmy we współczesnym Londynie. Taka była nasza decyzja. W drużynie znalazł się rzutki i dynamiczny coach internetowy, sprzedawczyni pamiątek, była akrobatka oraz mężczyzna pochodzenia romskiego zajmujący się ulicznymi sztuczkami w stylu „znaleziony pierścionek”. Wszyscy znali się z widzenia, mieli jakieś powierzchowne interakcje, bo każdego dnia o tej samej porze jeździli metrem.

Któregoś razu metro stanęło, zapadła ciemność. W pewnym momencie w powietrzu pojawił się stworek wyglądający jak weselszy Kuzyn Coś, wybuchły światła i dźwięk jak w grze komputerowej. Ów stworek, przedstawiający się jako Dokkaebi, zapowiedział, że Bohaterowie zostali wybrani i mają szansę uratować życie poprzez uczestnictwo w wielkiej grze, realizowanie questów, zdobywanie doświadczenia, ale przede wszystkim zapewniania rozrywki bóstwom zwanym Konstelacjami.

Pierwsze zadanie? Zdusić życie. Bardzo szybko doprowadziło to do prawdziwej masakry w zamkniętym wagonie, gdzie cały przekrój społeczny zaczął walczyć o życie. Krew się lała. Bohaterowie przetrwali. Okazało się, że nie trzeba było się wzajemnie zabijać, a wystarczyło wytępić karaluchy przewożone w pudełku przez jakieś dziecko.

W każdym razie, po zrealizowaniu questa, Dokkaebi dał Bohaterom czas na przygotowania. „Mapa” gry nieco się poszerzyła na tunel metra. Za niewidzialną granicą czaiły się zdziczałe i napalone gobliny mające tylko jedno w głowie. Bohaterowie musieli przygotować się do obrony. Poprzez sprytne wykorzystanie zawartości wagonów oraz kieszeni dotychczas poległych, udało się stwory przechytrzyć i zamknąć w wagonie, a następnie uciec przed nimi na obszar peronu.

Tam Bohaterowie ponownie otrzymali nieco czasu na odpoczynek i przygotowania. Zapowiedziano im, że nazajutrz o świcie czeka ich spotkanie z bossem: Chimerą. Dotychczasowe zdarzenia były dość absurdalne. Gdzieś na tym etapie kombinowano jak skłócić ze sobą Konstelacje (wciąż uważam, że to był dobry pomysł), Bohaterowie jakimś cudem nabyli zdolności klasowych z Dungeons and Dragons.

Rano nadeszła Chimera. Generalnie Bohaterowie byli raczej pesymistycznie nastawieni do tej walki, ale nagle i niespodziewanie okazało się, że bestię dało się zranić. Gdy ta została na chwilę przygnieciona do ziemi, jeden z Bohaterów wykorzystał umiejętność „poskramianie zwierząt”, zarzucił Chimerze kabel na szyję i… poskromił ją. To był moment, gdy Bohaterowie mieli szansę wyjechać z podziemi na grzbiecie fantastycznej bestii, ale wyszło tak, że wówczas inny Bohater wykorzystał jakiś atak specjalny i Chimera padła trupem. 

Wrota się otworzyły i można było wyjść na zewnątrz. Bohaterowie zapewnili Konstelacjom dużo zabawy. Myśleli, że to koniec, tymczasem na powierzchni po ulicach Londynu grasowały kolejne tysiące Chimer, wszystko płonęło, były wybuchy, gdzieś przebiegł tyranozaur… Taką sceną wyjścia w świt zakończyliśmy tę dziwną sesję.

czwartek, 21 września 2023

[Cy_Borg] Lucky Flight Casino

Sesja online rozegrana 6 października 2022 r.


Pierwsza, próbna sesja Cy_Borg. Problem polegał na tym, że gdy wróciłem do domu po pracy, byłem nie do życia i przygotowania do sesji poszły mi, delikatnie mówiąc, umiarkowanie dobrze. Poprowadziłem scenariusz z podręcznika i z powodu mojego nieogarnięcia ograniczyliśmy się do technicznego przeczesywania mapy, testowania mechaniki z minimalną ilością roleplayu (ze szkodą dla gry, zdecydowanie). Ponadto, z powodu nieprzygotowania, zawartość pomieszczeń przedstawiałem praktycznie na żywo czytając je z podręcznika, także wiecie. No nie była to moja najlepsza sesja. Nie mniej Cy_Borg robi fajne wrażenie.


Wystąpili:

Xleo - hackerka z dwiema Appkami;

Nur - cyberslasher z zamiłowaniem do jogi.


Cała historia zaczyna się od zlecenia. Zmartwiony Charlie Sand, przedstawiający się jako drobny sprzedawca z pogranicza Portów i Bigmosse, przedstawia swój problem: jego sąsiedztwo dorobiło się grupowego, gigantycznego długu u Lucky Flight Casino i wkrótce dranie zaczną ten dług egzekwować. Charlie prosi, by Bohaterowie po cichu usunęli z wewnętrznej - pozostającej offline - bazy danych wszystkie informacje o tymże długu. Uniemożliwienie dalszego funkcjonowania kasyna, a także zbadanie losu Batu - znajomego sprzedawcy, który poszedł się dogadać i zniknął - miały być dodatkowymi atutami.

Gracze chwilę planowali i wkroczyli do akcji. Weszli w godzinach otwarcia kasyna, w trakcie głośnego koncertu. Tłum ułatwiał anonimowe przemieszczanie się. Mieli też szczęście, na głównym poziomie nie było wielu strażników. Xleo odpaliła też Appkę, dzięki której wszechobecne kamery praktycznie jej nie widziały. Dzięki temu szybko przedostali się do piwnicy służbową windą z pomieszczenia służbowego.

Wylądowali w pomieszczeniu z monitoringiem, gdzie pracowało pięciu cywili. Ci jednak nie chcieli kłopotów i grzecznie zgodzili się zrobić sobie wydłużoną przerwę na papierosa. W pomieszczeniu były dobrze zabezpieczone drzwi i Xleo próbowała złamać kod, jednak niechcący uruchomiła cichy alarm. To zaalarmowało Wattanę, szefa ochrony, który z drugiego piętra wybrał się do piwnicy, by sprawdzić, co się stało. Bohaterowie wiedzieli, że ten nadciąga, bo wszystko przecież widzieli na ekranach monitoringu.

Wattana zjechał do piwnicy i został zaatakowany z zaskoczenia. Muszę powiedzieć, że walka była bardzo krótka i jednostronna: Nur, wyposażony w garotę (wszczepioną w palcach) chwycił od tyłu przeciwnika i zaczął go dusić. Xleo w tym czasie karała go nożami do rzucania. Wattana nie miał szans i został Bohaterom kartę z dostępem do wszystkich pomieszczeń w budynku.

W zamkniętym pokoju z alarmem Bohaterowie spotkali wspomnianego Batu, który choć fizycznie nie był pomocny (okrutnie go obito), to przekazał kilka informacji na temat samego kasyna. 

Bohaterowie następnie udali się tą samą windą na drugie piętro. Przeszli przez pomieszczenie pełne korpo-szczurów w białych koszulach, dostali się do serwerowni, a stamtąd do ukrytego pomieszczenia. Wiedzieli, że jest ono ważne, bo jakimś trafem kamery monitoringu nie obejmowały jego wnętrza. Z wejściówką Wattany było do śmiesznie łatwe: w środku trafili na podłączoną do skomplikowanego okablowania Zolę, nano-zainfekowaną kobietę zdolną do zapamiętania każdej liczby. To ona była bazą danych. 

Nim cokolwiek zrobili, udali się do pokoju prezesa (również nieobjętego monitoringiem). Zastali go w trakcie romantycznych scen z kochanką. Okazało się, że prezes, Vaska Jordan, to jakiś mięczak - nie tylko był nieuzbrojony, ale na dodatek bardzo chciał zachować życie. Zastraszony przez Bohaterów zgodził się usunąć zapis o długu z pamięci Zoli, a także wręczył po 2000 kredytów premii za zostawienie go w spokoju. 

Bohaterowie poszli na taki układ. Tym samym Lucky Flight Casino dalej mogło funkcjonować. Budynek nie został też w pełni spenetrowany, także nie zrealizowaliśmy wszystkich możliwości oraz spotkań z NPCami. Na koniec okazało się jeszcze, że Charlie Sand nie pojawił się w umówionym miejscu z zapłatą (drań!), ponieważ… być może okazał się być kimś innym, niż mówił. Nur zdołał natomiast odrąbać Wattanie rękę z wbudowanym monoostrzem, a następnie wszczepił je sobie u jakiegoś reaperdocka. 


W ten oto sposób zakończyliśmy. Bez szczególnego zainteresowania światem przedstawionym, bez całej sympatycznej otoczki. Praktycznie sama mechanika. Tylko na tyle było mnie wówczas stać, ale mam nadzieję, że Gracze jeszcze trochę będą chcieli w Cy_Borga pograć.

poniedziałek, 18 września 2023

Rzut oka na Cairn

Poświęciłem ostatnio chwilę na zapoznanie się z kolejną prostą, OSRową grą - tym razem padło na Cairn, której autorem jest Yochai Gal, a polskiego tłumaczenia podjął się Oskar Świda. Już na wstępnie chciałbym ogłosić parę słów wyjaśnienia: słaby jestem w recenzje i w pełni świadom ich wątpliwej jakości, nie jestem w stanie zagwarantować, że to, co napiszę o tej grze będzie wartościowym pakietem informacji. Jednocześnie trudno jest mówić o tytułach dość minimalistycznych, gdzie otrzymujemy raptem podstawowy pakiet szybkich zasad i nic więcej. Będę rzeźbić, zobaczymy.

Specyfika gry została ukazana w szeregu reguł i porad dla Graczy i Mistrzów Gry. Tak jak Knave, Cairn nie proponuje żadnych klas postaci - jesteś tym, co masz. A to, co masz, wymaga przemyślenia, bo miejsce w ekwipunku jest ograniczone, a dodatkowo będzie się ono kurczyć wraz ze wzrostem zmęczenia postaci. To ciekawe rozwiązanie będzie powstrzymywało wszystkich nałogowych zbieraczy - bierzesz tylko to, co naprawdę potrzebne. A jeśli przypadkiem zapełnisz wszystkie 10 slotów ekwipunku, jesteś tak obładowany, że łatwo będzie cię wyeliminować. 

No bo z tą eliminacją wiąże się jedna zasadnicza sprawa: w Cairn w zasadzie nie rzuca się na trafienie. Masz określoną pulę punktów Ochrony przed trafieniem (OCHR) i tłuczesz się z przeciwnikiem - wzajemnie odejmujecie sobie określoną liczbę punktów (używamy różnych typów kości, w zależności od rodzaju broni oraz ewentualnych przewag lub utrudnień) i twoja w tym głowa, żeby przypadkiem nie spaść do 0 lub poniżej. Wówczas grożą ci Blizny, trafienia krytyczne i zmniejszenie współczynnika Siły. A domyślasz się pewnie, co się stanie, gdy ta spadnie do zera.

Wspomniałem, że nie ma tutaj klas postaci i tyczy się to również czarowania. Nie potrzebujesz żadnej specjalnej zdolności. Rzucanie zaklęć nie jest ekskluzywna rozrywką, a ogranicza ją jedynie pojemność twojego plecaka oraz konieczność posiadania odpowiedniej księgi lub zwoju. Lista zaklęć zawiera sto pozycji - każdy czar opisany jest krótko, także pozostaje sporo miejsca na własne warianty, efekty i działanie magicznych sztuczek.

I to w zasadzie tyle. Cairn jest zbiorem prostych zasad, które można postawić przy Knave/Łajdaku, Maze Rats oraz innych podobnych tytułach. Ten 24-stronicowy podręcznik zawiera dokładnie tyle, byś mógł zebrać kilkoro znajomych i szybko ruszać na poszukiwanie skarbów, przygód i niebezpieczeństw. Mnie, osobiście, brakuje jednak tego bardziej losowego czynnika - rzutów na trafienie i obrażenia, co często prowadzić może do ciekawych i nieprawdopodobnych sytuacji. Mam wrażenie, że w Cairn tego rzucania kośćmi wypada mniej i dlatego chyba czuję, że nie jest to rzecz specjalnie dla mnie.

czwartek, 14 września 2023

[WzM] Na ratunek Bogomirowi

Sesja online rozegrana 28 września 2022 r.


Mecek i Pężyrka ruszyli na pomoc porwanemu przez smoka Bogomirowi. W ten oto sposób trafili do jego obecnej siedziby, czyli zrujnowanej przez siły Szalonego Króla twierdzy.


Wystąpili:

Pężyrka - Lokalna Bohaterka, która niegdyś sama pokonała niedźwiedzia. Poza tym uwielbia żółwie, a tych jest tutaj sporo (O.)

Mecek - Młody Tropiciel ze złodziejskim zacięciem i miłością do opowieści (K.)

Bogomir - Czarodziej-Samouk, syn właścicieli Gospody „Pod Starożytnym Żółwiem”, wkrótce mąż Heleny, córki młynarza (P.)


Smok zabrał Bogomira do ruin twierdzy, która niegdyś należała do drowów. Została jednak zdobyta i zniszczona. Nie jest ona jednak tylko legowiskiem smoka o imieniu Xanarath. Tutaj także uwięziona jest… Nienna! Nienna, która zmuszona jest do podtrzymywania, poprzez skomplikowany rytuał, źródła anomalii czaso-przestrzennych (czyli tych szalejących portali, od których wszystko się zaczęło). Bogomir, nim smok wylądował, zdołał się oswobodzić i mógł pokręcić się nieco po korytarzach. Właśnie w ten sposób ustalił, że w jednej z komnat jest Nienna (stał tuż pod jej drzwiami!).

Tymczasem Pężyrka i Mecek ominęli patrole smogwingów i dotarli do twierdzy. Przebyli główny zewnętrzny dziedziniec pokryty ciałami poległych drowów, ale nie zabawili tu długo. Weszli do środka. Bogomir szczęśliwie niewiele wcześniej ich wypatrzył i zwrócił na siebie uwagę. Pężyrka krzyknęła z radości, zwróciła na siebie uwagę smoka i ten - choć nie mieści się wszędzie i zakres jego ruchów jest bardzo ograniczony - potraktował ich ogniem z pyska.

Gdy Drużyna znów była razem, udali się do zejścia do podziemnego lochu, który Bogomir odkrył wcześniej. Na dole słychać było jakieś pojękiwania i kaszel. Okazało się, że spora grupa drowów wciąż żyje i jest więziona w paskudnych celach. Strzegło ich pięcioro ludzi-grzybów. Początkowo Bohaterowie podstępem wykończyli jednego ze strażników, potem drugiego. Następnie sprawy nieco się skomplikowały, bo trzeba było teraz walczyć z dwoma. Grzyby potraktowały ich toksyną wywołującą halucynacje, przez co Bohaterowie niekiedy nie rozróżniali, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem i część ataków lądowała nia tam, gdzie powinna. Muszę powiedzieć, że nigdy wcześniej Gracze nie mieli tylu krytycznych sukcesów na kościach. Szkoda tylko, że akurat wtedy ataki były wymierzane w innych Bohaterów. Ostatecznie prawie się wykrwawili, przegrali tę walkę. Zdecydowali się uciec, ale konsekwencje były takie, że „lochy” jako lokacja były stracone: drowów nie udało się uratować i w finale nie będzie można skorzystać z ich pomocy.

Było źle. Musieli znaleźć miejsce, by odpocząć, by wylizać rany. Bogomir, przyjmując rolę przewodnika, tym razem się zgubił i zaprowadził towarzyszy w złe, nieprzyjazne miejsca (tutaj wsparłem się losowymi generatorami). W konsekwencji raz przegoniły ich twarze w ścianach, a raz miliony dżdżownic. Uciekając przed tymi robakami Bogomir zgubił swoją przepastną sakiewkę, w której zbierał pieniądze na organizację własnego wesela. Powiedział o tym przyjaciołom, gdy w końcu, ostatkiem sił, znaleźli spokojną i pustą komnatę, gdzie mogli odpocząć.

Tutaj musieliśmy skończyć. Przed nami wciąż - potencjalnie - konfrontacja z Nienną, a być może także ze smokiem!

poniedziałek, 11 września 2023

Rzut oka na Głód w Pustce

Motywem przewodnim Cienia Władcy Demonów jest metaforyczny cień rzucany przez tytulowego Władcę Demonów. Marzyłem, żeby napisać to bezsensowne, masło-maślane zdanie. Odhaczone, można przejść do rzeczy. Wątek chylącego się ku upadkowi świata towarzyszy Bohaterom Graczy od samego początku. Ów upadek może przybierać wszelakie formy (o tym za chwilę), ale najważniejsze jest to, że za wszystkim stoi Wielki Zły, a zatem dodatek poświęcony jego domenie wydaje się być priorytetem. Czy Głód w Pustce zasługuje na miano priorytetowego? Zaraz się przekonamy.

Suplement składa się z pięciu rozdziałów. W przeciwieństwie do przeczytanych przeze mnie dotychczas Straszliwego Piękna i Niepewnej wiary, nie ma tutaj zawartej przygody. Uważam, że to bardzo szkoda, bo nawet jeśli scenariusz miał być mało porywający, to zapewnia pewien zasób praktycznego know-how w zakresie przedstawiania opisywanego wyrywka świata przedstawionego. 

Pierwszy rozdział dotyczy możliwych manifestacji Władcy Demonów. Uważam, że jest to bardzo mocny i przydatny fragment pokazujący, jak nieoczywisty może być tytułowy Cień. Więcej, rozpisane już w podręczniku głównym osie kampanii (czyli możliwe manifestacje Pana Demona) tutaj podleają rozwinięciu. W praktyce jest to nic innego, jak dwadzieścia pomysłów na kampanie z uwzględnieniem narastających komplikacji i stale pogarszających się spraw (a wiemy, że tutaj świat zmienia się tylko na gorsze). Bardzo inspirujący rozdział!

Rozdział drugi poswięcony został przykładowym kultom i organizacjom służącym mniej lub bardziej świadomie Władcy Demonów. Mamy tu przekrój organizacji o zróżnicowanym modus operandi - są kulty faktycznie tajne i zgłębiające mroczną wiedzę, a są i takie, które po prostu szarżują z wackami na wierzchu. Są tutaj typowe dla tej gry obrzydliwe detale, które - owszem - mogą urozmaicać narrację. Wydaje mi się, że przynajmniej część tych kultów będzie stanowiła doskonałego antagonistę do pokonania… lub dołączenia, bo i taka jest przecież możliwość. Znajdziemy tu też odpowiednie zasady dla tych, którzy życzyliby sobie zostać klerykami Władcy Demonów oraz dla tych, którym powalająca liczba czarów z podręcznika głównego i innych dodatków to zdecydowanie za mało.

Rozdział trzeci, Bestie Władcy Demonów wydaje mi się największym nieporozumieniem i zapchajdziurą tego Głodu w Pustce. Otrzymujemy tutaj trochę więcej szczegółów o zwierzoludziach, takich jak te śmieszne fomory, ale też niedźwiedzidła, wargi i minotaury. Odnoszę wrażenie, że zwierzoludzie jako tradycyjny trop w grach warhammero-podobnych są zawsze takim podstawowym białym chlebkiem albo ziemniakiem obecnym na każdym polskim talerzu. Rzecz w tym, że Cień Władcy Demonów pokazuje nam, jak twórczo podchodzić do potworów, że to nie muszą być nudne kawałki mięsa do uklepania. Tymczasem opisy zwierzoludzi nie dostarczają nam świeżej i nowej wiedzy, a co gorsza, potwierdzają, że to nienawidzący ludzi brutale, którzy przy każdej okazji po prostu zamierzają kogoś zaatakować. Najlepsze jest jednak to, że otrzymujemy tu zasady grania zwierzoludźmi. Dokładnie: możecie stworzyć sobie Drużynę powarkujących, włochatych dzikusów nie mających szczególnie wyrafinowanych aspiracji życiowych. Teoretycznie pada w dodatku zdanie „jeśli chcesz wywrócić grę do góry nogami”, co wskazuje bardziej na jakiś eksperyment, ale mam poczucie, że to zwyczajna strata papieru, a zatem i jakieś drzewo musiało zostać ścięte, żebyśmy mogli o tym przeczytać. Nie było warto. Szkoda drzewa.

Rozdział czwarty opowiada o demonach. O tym, jak się one manifestują i jak opętują. Ale najważniejsza jest tutaj procedura tworzenia demona. I powiem tak: początkowo byłem sceptyczny, bo proces wydaje się długi, dłuższy niż mój typowy czas na przygotowania do sesji. No ale im dalej czytałem kolejne tabele, tym bardziej chciałem je wypróbować (i pewnie zrobię to na następnej sesji!). Jest tutaj bowiem dużo oryginalnych pomysłów dalece wykraczających poza typowe umięśnione, seksowne ciało, rogi i długi język. Wylosowany demon może przeczyć wszelkim prawom nie tylko fizyki, ale i zdrowego rozsądku, a o to też przecież chodzi. Najbardziej podoba mi się to, że taki potwór zamiast krwi może mieć majonez. Autor nie precyzuje jednak, czy to Winiary czy Kielecki.

Ostatni, piąty rozdział to creme de la creme tego dodatku, rzecz najważniejsza i zawierająca spoilery. Nie będę zdradzał szczegółów, ale te fragmenty dają mi przede wszystkim zrozumienie DLACZEGO sprawy dzieją się tak, a nie inaczej. Problem z Wielkim Złym we wszelkich settingach jest taki, że jest on tak do szpiku kości zły, że nie ma tu za bardzo miejsca na dywagacje z tym ostatecznym, uniwersalnym zagrożeniem. Nie twierdze, że Władca Demonów skłonny jest tu dywagować, ale po jednym lub dwóch zdaniach takie moje małe obwinianie przerzuciłem na kogoś zupełnie innego. W tym rozdziale w końcu dowiadujemy się też nieco o zaglądaniu w Pustkę i, jeśli to konieczne, jej zwiedzaniu. Jest tu szereg pomysłów na to, co możemy w Pustce spotkać i to również jest dobry materiał na przygody.

Podsumowując: Głód w Pustce ma sporo dobrych momentów: Cienie Władcy Demonów (czyli zarysy kampanii), niektóre kulty (część bardzo szybko wyleciała mi z głowy, jak teraz o nich myślę), tabele do tworzenia demonów i ostatni rozdział z prawdziwymi objawieniami. Rozdział o zwierzoludziach to strata papieru i czasu, aczkolwiek podejrzewam, że w końcu znajdzie się ktoś, kogo to zainteresuje. Dajcie znać, jak Wam taka sesja z fomorami poszła, umieram z ciekawości. 

czwartek, 7 września 2023

[WzM] Kto potrafi ujeżdżać smoki?

Sesja online rozegrana 14 sierpnia 2022 r.


Kontynuujemy. Tym razem byłem zupełnie nieprzygotowany i bez pomysłu. Posłużyłem się kilkoma randomowymi generatorami, dzięki którym zarysował się jakiś prosty pomysł na przygodę. Ostatecznie największe emocje wynikały jednak z konsekwencji poczynań Graczy, co potwierdza tezę, że sandboxy najlepiej sprawdzają się przy proaktywnych uczestnikach.


Wystąpili:

Pężyrka - Lokalna Bohaterka, która niegdyś sama pokonała niedźwiedzia. Poza tym uwielbia żółwie, a tych jest tutaj sporo (O.)

Mecek - Młody Tropiciel ze złodziejskim zacięciem i miłością do opowieści (K.)

Bogomir - Czarodziej-Samouk, syn właścicieli Gospody „Pod Starożytnym Żółwiem”, wkrótce mąż Heleny, córki młynarza (P.)


Po ostatnich wydarzeniach wszyscy spotykają się w kryjówce Baloka. Jest radość, bo król Glanduil powoli dochodzi do siebie. Jest radość, bo ojciec z synem w końcu się spotkali. Jest plan, by przenieść się do kryjówki Meliana. Bohaterowie namawiają Baloka, by razem ze swoimi cancarianami (tymi robakami) również się przeniósł i przestał żyć jako zakładnik Deliany. Balok w końcu się zgadza, ale nie wie, co zrobić z magicznym zwierciadłem. Ostatecznie zabierają je ze sobą, ale dokładnie owijają szmatą i nie odzywają się, gdy namiestniczka Szalonego Króla Elfów uparcie wzywa Baloka. Z grupą podąża też uwolniony i zaprzyjaźniony org Idalgr.

W kryjówce wielka radość. Zapalczywy książę Erendriel kombinuje, jak przeprowadzić kontrofensywę, ale problem polega na tym, że drowy nie mają dość sił. Większość jego wojsk albo się rozpierzchła, została pojmana, albo nie żyje. Opowiada za to, że Deliana najpewniej przejęła siedzibę Glanduila, stolicę królestwa, jako swoją bazę. Baza nie tylko jest teraz pilnie strzeżona, ale namiestniczka rzuciła potężne zaklęcie skrywające drzewne miasto we mgle. 

W trakcie skromnego świętowania (powrót króla i księcia to dobra okazja, nie?) do kryjówki przybywa drowia przepatrywaczka Aloten z towarzyszącą jej białą sową Celme (to z generatora), która opowiedziała, że po przegranej bitwie długo nie mogła znaleźć drogi (przez mgłę). Trafiła natomiast na osadę pełną drowów-zombie, w której swego czasu żył znany lokalnie spec od wzmacniania i osłabiania działań magicznych (a zatem można było rozwiać magiczną mgłę!). To się nawet dobrze składało, bo mniej więcej w tym czasie Bogomir odkrył, że mógłby - wpatrując się (i ujawniając Delianie) w zwierciadło - namierzyć z grubsza lokalizację wrogiej namiestniczki.

W ten oto sposób Bohaterowie wraz z Aloten ruszyli do tej wioski. Z ogromną łatwością przebili się przez kilka zombie, aby dotrzeć do domu wspomnianego speca magicznego. Gość już dawno nie żył, jego ciało wisiało na sznurze na piętrze, o czym Bohaterowie mieli się wkrótce dowiedzieć. Mniej więcej w tym czasie na zewnątrz usłyszeli ryk - ktoś na SMOKU! Zataczał w powietrzu kręgi nad wioską, jakby czegoś poszukiwał. Przeszukując dom Bohaterowie trafili na trochę drobiazgów oraz szereg rzadkich ksiąg. Jedna z nich oprawiona była w smoczą łuskę. To było oczywiste, że ta należała do latającego im nad głową smoka.

Ostatecznie Bogomir postanowił zaryzykować i uwierzył w dobre intencje smoka i jego jeźdźca. Wyszedł na dach z księgą chcąc mu ją oddać. Smok szybko go wypatrzył, zapikował i pochwycił młodego czarodzieja w swoje szpony, by następnie odlecieć. 

Na takim godnym cliffhangerze postanowiliśmy zakończyć tę sesję.

poniedziałek, 4 września 2023

Patrz, znowu Warhammer

Maj 2022


No jakby się człowiek nie zwijał, w końcu znowu trafia na Warhammera. Jeszcze niedawno w trakcie jakiejś rozmowy ktoś krzywił się, że jest tyle fajnych gier, a są tacy, co i tak wolą Warhammera. W tym stwierdzeniu kryje się jakiś rodzaj fatum, bo i ja znów mam na horyzoncie sesje naszego ukochanego polskiego systemu (mówię „polskiego” tak, jak to Matka Boska jest Polką).

Nie wiem, czy dociekanie o wyjątkowych przymiotach Warhammera w kontekście jego niesamowitego ukorzenienia w polskim erpegówku ma jakikolwiek cel: takie dyskusje już się toczyły, pomysły były różne. Z pewnością nie chodzi o wybitną mechanikę. 4. edycja pokazała, że wciąż jest tak sobie, raz lepiej, raz gorzej. 2. edycja wciąż jest mocno ogrywana, choć tam też przecież jakoś cudownie nie było. 

Porzucając próbę głębszej refleksji stwierdzam, że to po prostu kwestia zasiedzenia. Czasem legitymację do sprawowania władzy otrzymuje się przez sam fakt jej długotrwałego sprawowania i być może ta analogia, choć nieprecyzyjna, miałaby tutaj jakieś zastosowanie. Warhammer za pomocą różnych mediów przebił się do mainstreamu, rozgościł w świadomości szerokiej społeczności graczy gier wszelakich i być może przez to bombardowanie wszyscy mniej lub bardziej ten setting kojarzymy. Podobieństwa do Europy też rzecz ułatwiają. Tak powstała papka ani nie odrzuca, ani nie smakuje jakoś wybitnie, jak piwo Specjal. Wiesz, czego się po nim spodziewać.

No i wraca ten Warhammer - tym razem nie na Roll20, lecz na Foundry. Różnica jest w sumie kolosalna, bo trzeba było za to zapłacić pieniądze, to po pierwsze. Po drugie, proces tworzenia postaci ze wsparciem tego wirtualnego stołu przebiegł bardzo sprawnie, co - nie powiem - zaskoczyło mnie do cna, bo jak rok temu w kilka osób losowaliśmy Bohaterów by the book, to zajęło nam to 3-4 godziny. Tym razem w godzinkę zrobiliśmy dwie postaci, śmiesznie do siebie pasujące, ale tego dowiecie się pewnie kiedyś tam, jeśli przypadkiem wejdziecie do odpowiedniego raportu z sesji. 

Mistrz Gry ma ambicje poprowadzić tego Warhammera trochę dłużej (ufam Ci, Mecek), także podjąłem decyzję, że nauczę się imienia swojego Bohatera na pamięć. W ten oto sposób powstał Heinich, małoletni i niski strażnik o ciągotach do łapówek. Względem moich pozostałych warhammerowych postaci (Felix K. i Okri Gundrunsson Dokkintroll) Heinich wydaje się na wskroś normalny, głęboko wtopiony w tło Starego Świata. Mam poczucie, że to taka postać, którą Wasi Bohaterowie mijają na ulicy, a Mistrz Gry nawet o niej nie wspomina. Nie ma elementów religijnych, nie ma inklinacji szczególnie przygodowo-awanturniczych, ot, zwykły młody człowiek.

Co będzie w nim niezwykłego? Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem.