Jakiś czas temu moja przestrzeń erpegowa uległa jakby skurczeniu. Tak się życie ułożyło, że łączenie czytania/poznawania gier RPG, grania w gry RPG oraz pisania o grach RPG może nie przestało być całkowicie możliwe, ale w pewnej chwili trzeba było wybierać. Utrzymanie jednej, a czasem dwóch sesji w tygodniu (co przecież jeszcze swego czasu wydawało się czymś niewyobrażalnym) oznaczało, że zacząłem czytać mniej i wolniej. Raporty z sesji zacząłem spisywać niekoniecznie bezpośrednio po grze, na gorąco, a raczej kilka dni później, gdy akurat wstrzeliłem się w jakieś organizacyjne okienko. To, oczywiście, przekłada się na precyzyjność spisywanych sesji, ale na moje własne potrzeby ten rodzaj „ograniczonego” kronikarstwa wciąż się sprawdza.
Jeśli chodzi o czytanie i poznawanie gier, to nastąpiło dramatyczne wręcz spowolnienie. Przeczytanie całego podręcznika - zwłaszcza jeśli jest w języku angielskim - graniczy z cudem. I jasne, gdyby odpowiednio rozciągnąć linię czasu, każdy podręcznik w końcu zostanie przeczytany, ale wrażenia z lektury, a nawet pamięć to już nie to samo. Stałem się zatem bardziej wybredny. W chwili, gdy piszę te słowa, różne podręczniki i dodatki ze wspieraczek z 2021 i 2022 roku wciąż powolutku spływają. I tak sobie leżą. Wielu z nich nawet jeszcze nie odfoliowałem i prędko pewnie tego nie zrobię. Poza tym i tak częściej zdarza mi się czytać pdfy, więc jak książki zostaną w folii, to przynajmniej się nie zakurzą, nie?
Wspomniana wybredność oznacza, że nie rzucam się na wszystko - zarówno w sensie zakupowym, jak i czytelniczym. Dawno już porzuciłem erpegowy fetyszyzm, to raz. Dwa, w większość posiadanych gier i tak prawdopodobnie nie zagram, a nie odnajduję już w sobie ducha kolekcjonera. Gdy znajduje się chwila na czytanie, staram się podejmować decyzję naprawdę przemyślaną. Czy muszę akurat teraz czytać Warlocka, skoro prowadzę Cień Władcy Demonów? Czy warto akurat teraz zapoznawać się z tym gigantycznym zbiorem scenariuszy do Dungeon Crawl Classics? No więc zostaję przy tym, co akurat operuje na moim erpegowym (wciąż wirtualnym) stole i sporadycznie odskakuję do czegoś innego. Ale wtedy dzieją się dziwne rzeczy: mam takie zrywy. Były takie dwa tygodnie, w trakcie których - zupełnie z czapy - przeczytałem prawie wszystkie wydane po polsku dodatki do Iglicy. Ba, nawet napisałem ich recenzje!
Mam też coraz mniej cierpliwości. Nie mam nawet ochoty zbytnio ładować się w rozumienie settingu i zasad czytanego podręcznika. I ma to swoje konsekwencje, gdy prowadzę sesje. Dwa spotkania z Cieniem Władcy Demonów - gry, której zasady raczej w powszechnej opinii uznawane są za proste - a ja nadal nie czuję tej „łatwości”. Świat przedstawiony też przecież mocno rozwinięty nie jest, a jednak gdyby ktoś mnie zapytał o jakieś detale, to powiedziałbym chyba tylko tyle, ile można przeczytać we wstępie. Wciąż uważam, że te dwie sesje bardzo fajnie wyszły - czuć warhammerowy vibe. To jest znane nam wszystkim terytorium i człowiekowi jakoś łatwiej.
Pisanie na potrzeby tego bloga też uległo zmianom. Choć cel pozostaje dokładnie ten sam i wciąż czerpię z tego przyjemność, coraz rzadziej zdarza mi się spisywać raporty z sesji bezpośrednio po grze. Swego czasu tak robiłem: na świeżo, na gorąco, gdy wszystkie detale jeszcze miałem w głowie. Teraz zabieram się za to, gdy czas pozwala, często parę dni po sesji, co odbija się na szczegółowości spisywanych zdarzeń.
Jednocześnie dostrzegam zasadniczą różnicę między raportami z sesji, które prowadzę, a tymi, gdzie występuję jako Gracz. Bycie Mistrzem Gry - to wciąż moja główna rola - sprawia, że muszę zachować koncentrację i dokładnie wsłuchiwać się w to, co mówią inni. To przekłada się na dokładność raportów. Natomiast gdy jestem Graczem o wiele łatwiej się rozpraszam, tracę koncentrację i - przyznaję z bólem - niekiedy dokładnie nie pamiętam co się działo, szczególnie tam, gdzie wątek mnie zwyczajnie nie dotyczył. Chciałbym, żeby było inaczej, ale chyba nie da się oszukać ludzkiego umysłu.
Ostatecznie granie w gry RPG pozostaje rdzeniem i sensem całej tej pisarsko-czytelniczej otoczki. Można o RPGach teoretyzować, można je zwyczajnie poznawać, ale zgodzimy się, że przede wszystkim chcemy grać. Należę do grona szczęściarzy, którzy od dłuższego czasu mają możliwość regularnego zasiadania do (wirtualnego) stołu. Moja perspektywa zmieniła się zasadniczo: sesja przestała być towarem deficytowym. To, naturalnie, doprowadziło do lekkiego „spowszednienia”. Często jest tak, że wpadam na własną sesję niemal z biegu, prawie całkiem nieprzygotowany, zmęczony i z nadzieją, że gra doda mi trochę wigoru, że się rozkręcę i nie będę prowadził jak miękka klucha.
Zdarza się też tak, że informację o potrzebie odwołania sesji przyjmuję czy to ze zrozumieniem, czy nawet z ulgą. Rozkładam się wtedy wygodnie i zamykam oczy. Odsypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz