Mam przyjemność współpracować ze wspaniałymi ludźmi przy projekcie, który może nie jest erpegowy, ale niesamowicie twórczy. W ramach odpoczynku od dość intensywnych i regularnych burz mózgów, wymyśliliśmy sobie, że pogramy sobie trochę w gry fabularne. No i przypadła mi, oczywiście, rola Mistrza Gry. Gracze i Graczki natomiast to osoby, które grały niewiele albo nawet wcale i dysponują dość podstawowymi informacjami o grach RPG. Bardzo długo zastanawiałem się, jaki system byłby najlepszy na początek i który jednocześnie nie powodowałby u mnie zniechęcenia. No i ostatecznie padło na Tales from the Loop.
Dlaczego uznałem, że ta gra będzie dobra na początek dla kogoś, kto ma podstawową wiedzę o grach RPG?
Prosta mechanika. To był jeden z najważniejszych argumentów: zasady muszą być proste i czytelne. Podoba mi się to, że TftL reprezentuje nieco okrojoną wersję Year Zero Engine. Dzięki temu wyjaśnienie tego, jak przebiegają testy i jak można ewentualnie „zginąć” w tej grze zajęło mi raptem parę minut. Dzięki Roll20 wykonaliśmy parę próbnych testów i wydaje się, że wszyscy wiedzą, jak ta gra działa.
Jeszcze mi się nie przejadło. W zeszłym roku prowadziłem trochę mojej podstawowej grupie znajomych. Przeszliśmy przez Four Seasons of Mad Science i po kilku miesiącach przerwy czuję, że w Boulder City wciąż jest sporo rzeczy do zrobienia. To dla mnie ważne, bo chcę zachować entuzjazm wobec prowadzonych przeze mnie gier. Entuzjazm = zaangażowanie i frajda z przygotowań, poszukiwanie czegoś nowego, świeżego, zaskakującego. Mam nadzieję, że mój entuzjazm ma szansę przełożyć się na dobrą zabawę Graczy i Graczek.
Ustalona konwencja. Tales from the Loop rządzi się kilkoma podstawowymi zasadami: postaci nie mogą zginąć; na dorosłych nie ma co liczyć; kryjówka zawsze jest bezpieczna itd. Zarysowane w ten sposób ramy dają szansę, że wszyscy będziemy mieli przynajmniej podobne oczekiwania co do gry. To dla mnie ważne, bo nigdy wcześniej razem nie graliśmy. Co się wtedy robi? Ustala się pewne podstawowe założenia, żeby nie było wątpliwości, że gramy grupą dzieciaków, które mają przeżywać niesamowite przygody, a nie jakiś gore horror z napalonymi dinozaurami. To oznacza jeszcze jedną rzecz, którą omówimy na początku właściwej sesji: Bezpieczeństwo i Higiena Sesji, temat przewałkowany i będący chyba obecnie standardem w przypadku grania z ludźmi, których pokładów wrażliwości i doświadczeń nie mieliśmy okazji poznać. Czy w przypadku Tales from the Loop możemy spodziewać się jakichś tematów tabu? No pewnie, że tak.
Do rzeczy! Oto grupa dzieciaków, które wkrótce zmierzą się z różnymi dziwacznymi sytuacjami:
Greta - hick - pomocna i prostolinijna prowincjuszka z owczarkiem niemieckim (A.);
Julie - computer nerd - nerd starający się przeżyć najgorsze lata swojego życia, fanatyczka zagadek (K.);
Tommy - bookworm - rywalizuje z Julie o oceny, zawsze ma przy sobie encyklopedię i pomaga Stephenowi zdać do następnej klasy (D.);
Stephen - jock - osiłek z osiągnięciami sportowymi, ale potrzebujący pomocy w nauce. Trochę gnębi Tommy’ego (D.).
Mamy zarysowane relacje. Widać, że dzieciaki nie pasują do siebie idealnie. Stephen raczej wstydzi się spędzania czasu z nerdami, ale ich potrzebuje. Czy koledzy z zespołu baseballowego dowiedzą się o jego tajemnicy? Czy Greta zyska akceptację towarzystwa? Czy rywalizacja między Julie a Tommym zaostrzy się i zagrozi ich przyjaźni? Zobaczymy. Liczę, że będzie dobra zabawa i fajna, wesoła opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz