Pierwszy:
Jestem pracownikiem fizycznym. Pracuję na budowie nowoczesnego wieżowca.
Chcę dostać się na szczyt tego wieżowca i móc zobaczyć świat z góry.
Tak naprawdę, jestem tylko duchem robotnika, który zginął w trakcie budowy.
Mam na imię Rupert.
W trakcie pracy na budowie, spotykam czarnego kota o umaszczeniu point. Podąża za nim sznur innych kotów, a sam czarny przywódca zmienia kształty i przypomina niekiedy pumę, lwa, tygrysa, rysia itd. Dumnie kroczy przed swoją świtą.
Kot prowadzi mnie do przeobrażających się drzwi, które mają wypisane moje imię. Te drzwi są przeznaczone tylko dla mnie.
Wchodzę do ukrytego, leśnego królewstwa, które doskonale pasuje do opowieści, o napisaniu której marzę. Ta opowiesć towarzyszy mi od dziecka, gdy matka opowiadała mi o Braciach Lwie Serce.
Spotykam dobrego ducha, który udziela mi wskazówek dotyczących mojej dalszej drogi. Mówi, że to wcale nie jest to, o czym myślę, ale wkrótce się wszystkiego dowiem. Wskazuje mi drogę na szczyt wieżowca.
Dama PIK - radosne podziękowania
Gdy wchodzę do głównego hallu wieżowca, spotykam wszystkich swoich przyjaciół i krewnych, którzy gratulują mi świetnej roboty i dziękują za cały mój wysiłek, który włożyłem w budowanie tej konstrukcji.
6 KIER - zdobądź nowych przyjaciół
Ruszam dziarsko po schodach. Tam mijam wiele nowych osób, których twarzy nie rozpoznaję, chociaż oni wszyscy mówią, że gdzieś kiedyś na pewno się już spotkaliśmy. Mówią, ze po prostu nie zapamiętałem ich twarzy, ulecieli z mojej pamięci. Wędrujemy wspólnie do góry, wymieniając się naszymi doświadczeniami i przypominając się sobie.
Na którymś pietrze drzwi otwierają się z hukiem, a w nich staje kot, który zaprowadził mnie do drzwi. Powiedział, że jeszcze nie czas. Że jeszcze nie pora wchodzić na szczyt wieżowca. Że jeszcze nie czas. Kot zaczyna mną szarpać i uderza z całej siły w klatkę piersiową.
Budzę się. Kot zamienia się w ratownika medycznego, który wykonuje na mnie zabieg reanimacji. Odniosłem na budowie wypadek, mogłem zginąć, ale mnie uratowano.
*
Drugi:
Jestem dzieckiem. W tym śnie przede wszystkim chcę odnaleźć moje zaginione rodzeństwo, którym miałem się opiekować. Na imię mam Adam.
Siedzę wieczorem w domu. Rodzice wyszli do znajomych i powierzyli mi odpowiedzialne zadanie: zaopiekuj się Laurą i Benem do naszego powrotu. Robię to pierwszy raz i trochę się boję.
Nagle, u progu kuchni, dostrzegam kota. Ma długą i rudą sierść, wydaje się stary i zmęczony. Nie tylko jest to dziwne, bo nie mamy kota. Rodzice nie zgadzają się na zwierzątko, choć wszyscy byśmy je chcieli. Laura i Ben oglądają bajkę. Kot wpatruje się we mnie, a po chwili zaczyna śpiewać cichą i smutną pieśń. Idę w jego stronę, a on udaje się w stronę drzwi wejściowych. Oglądam się jeszcze raz na rodzeństwo - są tam, gdzie byli. Wychodzę za kotem, a on podąża w dół ulicy, aż w końcu staje przed drzewem. W pniu nagle pojawiają się drzwi, których wcześniej tu nie było. Zdają się mnie wzywać, jakby szeptały moje imię.
Drzwi zaprowadziły mnie na magiczną tropikalną wyspę. Miejsce wydaje mi się dziwnie znajome, jakbym kiedyś już tu był. Nie wiem, skąd to wiem, nie mam pojęcia skąd to dziwne poczucie deja vu. W pewnym momencie, na plaży, słyszę znajome głosy. To Pan Antek, gigantyczna mrówka w okularach - często odwiedza mnie przed snem. Mieszka pod moim łóżkiem i niekiedy, gdy nie mogę zasnąć, opowiada mi fascynujące historie o przygodach w magicznych światach. Tym razem jednak Pan Antek wydaje się zasmucony.
- Twoje rodzeństwo tu jest… ale obawiam się, że ta wyspa to nie miejsce dla nich. Grozi im niebezpieczeństwo i musisz im pomóc - mówi. Jednocześnie grzebie patykiem w ognisku. - W centrum wyspy jest wulkan. Nie czekaj, musisz ich ratować!
Zaczynam się bać. Spoglądam w gęstą dżunglę i ruszam przed siebie. Nie mija wiele czasu, gdy spotykam Czarnego Piotrusia. Stoi tam i gapi się na mnie z przebiegłym uśmiechem.
- Już wszystko dobrze - mówi. - Możesz wracać do domu, są bezpieczni.
A ja wiem, że nie są, a Czarny Piotruś kłamie jak zawsze. Próbuje mnie pochwycić i wypchnąć przez drzwi, które nagle pojawiły się obok. W drzwiach staje jednak inny stary przyjaciel, waleczny miś i swym mieczem mierzy wprost w złego Piotrusia.
- Biegnij - krzyczy, gdy sam rzuca się do ataku. Biegnę dalej, nie oglądając się za siebie. Wiem już, że są na tej wyspie tacy, co chcą krzywdy mojego rodzeństwa.
Dalej, po drodze, słyszę ostry głos sierżanta Piony. To dowódca oddziału ołowianych żołnierzyków, które dostałem rok temu pod choinkę. Jego kwadratowa szczęka zawsze wydawała mi się niepokojąca.
- Dalej, chłopaki - warczy. - Dzieciak musi tu gdzieś być!
Nagle ich poszukiwania przerywa mrożący krew w żyłach głos. Kobiecy głos Królowej Lodu, lalki mojej siostry. Królowa zawsze mnie niepokoiła, ale tym razem zdaje się odwracać uwagę żołnierzy, dzięki czemu mogę czmychnąć.
- Sierżancie - mówi Królowa. - Liczę, że odnajdziecie zbiega, nim dotrze do wulkanu.
- Tak jest, wasza wysokość! - odpowiada Piona.
Omijam ich szerokim łukiem. Królowa Lodu zdaje się coś wyczuwać i nagle odwraca się w moim kierunku, dosłownie jakby mnie zwęszyła, albo usłyszała. Zastygam i czuję zimno, przerażające zimno. Przenika mnie i mam wrażenie, że moje rzęsy pokrywają się szronem. Gdy tylko zła Królowa się odwraca, ruszam dalej. Byłem jednak nie dość ostrożny i Królowa mnie wypatrzyła.
Stanęła nagle przede mną, a ja stanąłem sparaliżowany strachem. Uciekam, ale wiem, że majestat złej Królowej jest nie do pokonania. Słyszę, że wzywa sierżanta Pionę i jego żołnierzy. Tymczasem słyszę, jak Królowa rzuca zaklęcie, a moje nogi zaczynają biec coraz wolniej… wokół mnie pojawia się lód i jeśli czegoś nie zrobię, unieruchomi mnie. Na szczęście, nie jestem na tej wyspie całkowicie osamotniony. Niespodziewanie po mojej stronie staje… sierżant Piona! Jak to możliwe? Otóż widząc, że Królowa zajęta jest rzucaniem czarów, sierżant zdzielił ją swym karabinem i wymierzył lufę wprost w nią.
- W imieniu Rewolucyjnej Republiki Wyspy Wymyślonych Przyjaciół i Wrogów, za uzurpację władzy skazuję cię na karę więzienia w jakimś upalnym miejscu!
Co się dzieje? Nie mam pojęcia, najwyraźniej dochodzi do jakiegoś puczu. Nie sądziłem, że jako dziecko mogę w ogóle zdawać sobie sprawę, że coś takiego może się wydarzyć! Tymczasem wulkan jest tuż, tuż! Wbiegam pod górę i wołam moje rodzeństwo.
- Laura! Ben!
Wulkan pokryty jest licznymi skałami. Biegam między nimi i czuję, że się zgubiłem. Gdzieś w gorącym powietrzu słyszę nawoływania mojego rodzeństwa. Już tracę nadzieję, już mam płacz na końcu nosa, gdy w końcu - podrapany, umorusany i zmęczony - wydostaję się z tej pułapki i odnajduję przestraszone rodzeństwo przytulone na skraju wulkanu.
Rzucamy się w sobie w ramiona. Radość nie trwa długo, bo słyszymy odgłosy ciężkich wojskowych butów. Sierżant Piona i jego żołnierze stają za nami.
- Ta wyspa znalazła się pod rządami Rady Rewolucyjnej - mówi szorstkim głosem. - To nie jest miejsce dla dzieci. Opuścicie to terytorium i nigdy tu nie wrócicie. Czy to zrozumiałe?
Przytakujemy w milczeniu. Sierżant polecił swoim ludziom dać nam suchary, a gdy je zjedliśmy, żołnierze odprowadzili nas na skraj wyspy, gdzie czekały już wrota, którymi przedostaliśmy się do naszego domu.
Otworzyłem oczy. Laura i Ben patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Powiedzieli, że krzyknąłem i spadłem z kanapy. Na flanelowej koszuli dostrzegłem okruchy sucharów. A później, gdy rodzice już wrócili, udałem się do swego pokoju. Ołowiane żołnierzyki z sierżantem Pioną na czele zdawały się bacznie mnie obserwować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz