czwartek, 9 lipca 2020

Wspomnienie Neuroshimy #3

Ostatnie wspomnienie Neuroshimy, moje. Pewnie ostatnie, bo inni koledzy nie postanowili mnie wesprzeć. Postaram się trzymać przyjętej w dwóch poprzednich notkach formuły.

.




Co stało za sukcesem NS? Wyjątkowy system i setting?

Neuroshima pojawiła się w specyficznym dla mnie (dla nas, jako grupy grających w RPGi) czasie. Po pierwsze, ujawniała się gdzieś pewna rutyna związana z Warhammerem, powolne dojrzewanie do faktu, że nie trzeba być fanatykiem i warto spróbować czegoś nowego. Po drugie, to były czasy, kiedy internet wcale nie hulał jakoś szczególnie, stałe łącze nie było czymś powszechnym, a i system zakupów internetowych dopiero się rozkręcał. Tym samym trudno było smutnemu nastolatkowi nawet wyobrażać sobie ogrom możliwości w zakresie tytułów z ducha postapokaliptycznych. Był więc dobry grunt dla Neuroshimy, by odniosła sukces w naszej grupie, ale podejrzewam, że wiele osób w Polsce zgodziłoby się z powyższymi tezami.

Zasrane Stany Ameryki to bez wątpienia ciekawy świat przedstawiony. Był łatwy do przyswojenia w rzucie ogólnym. Gdy komuś tłumaczyłem o co chodzi, zainteresowany łapał w mig nastrój oraz główne założenia świata.

 

Ulubiony element świata przedstawionego

Wbrew pozorom nie był to Moloch, choć ten przewijał się w tej czy innej postaci niemal na każdej sesji. O wiele bardziej do wyobraźni przemawiały do mnie Pochodzenia – czyli oparty na stereotypach podział mapy USA: stąd pochodzą twardziele, a stąd cwaniacy, tam znajdziesz religijnych wariatów, a tam wypaczonych chemikaliami dziwaków. Przez lata, do dzisiaj, myślałem o dużej kampanii opartej o wewnętrznych tarciach między powstałymi w ten sposób w Zasranych Stanach frakcjami. Walić Molocha, a Neodżunglę potraktować Roundupem! Ludzie są największymi potworami i konflikty między nimi zawsze interesowały mnie najbardziej. Także, wracając, przez te wszystkie lata marzyłem właśnie o wielkiej kampanii o wojnie o dominację, która rozpoczęła się gdzieś w śmierdzącej mieścinie w Południowej Hegemonii.

 

Ulubiona profesja?

Nie sądzę, abym taką miał, ponieważ w życiu stworzyłem tylko jedną postać do Neuroshimy. Wolny Jake, jako profesję, miał chyba wpisanego Kuriera, ale mogę się mylić. Jako osoba bardziej prowadząca niż grająca mogę jedynie wskazać na pewne swoje wyobrażenia i doznania wynikające czy to z lektury, dodatków czy wizji świata. Po pierwsze, bardzo podobały mi się profesje Łowcy Maszyn i Łowcy Mutantów – wydawały się takim rdzeniem, podstawą oporu człowieka i jego zdolności adaptacyjnych. Człowiek w przeszłości zmuszony był do myślistwa i wydawało mi się, że pojawienie się mutantów i maszyn było naturalnym powrotem do tej profesji.

Druga profesja to Szczur. Niewidzialni, nieco szaleni, lekceważeni. Jakiś sentyment do tej profesji wynika prawdopodobnie stąd, że znów – od wielu lat – mam w głowie pomysł na jednostrzałową sesję (albo kampanię, której sesję rozgrywa się raz do roku) opowiadającą o żyjących na zgliszczach biedakach. To, co miało być wyjątkowe w tej „przygodzie”, to czas Bożego Narodzenia.

 

Ulubiony Kolor

Mam wrażenie, że przeważnie graliśmy Stal z naleciałościami Rdzy. Opowieści w świecie Neuroshimy były pełne pościgów, strzelanin i zacinającej się broni w najgorszym możliwym momencie. Choć na przestrzeni lat bohaterowie dorobili się sporych zapasów, często też zmagali się z niedostatkiem. Sprzęty działały, ale czegoś im brakowało. Nie było więc świecącego jak psu jajca Chromu. Nie było też Rtęci.

I po tych wszystkich latach mogę śmiało stwierdzić, że o ile ta bajerancka, chromowana wersja nigdy mnie nie ciągnęła, tak żałuję nieco, że nie zgłębiliśmy bardziej Rdzy i Rtęci. Szczególnie Rtęci. Neuroshima ma przecież spory potencjał na ciekawy horror, pewnie w stylu survival, ale wciąż… Filtydelfia i biegające gdzieś w podziemiach te małe… no, przypominające dzieci niebezpieczne stworki, takie małe, ludzkie piranie – jak one się nazywały? Nie pamiętam!


Aż spojrzałem do podręcznika. Strona 392, bit-boys, w Filtydelfii zwane CROATS. To dopiero były małe, upierdliwe gnojki! 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz