Po przerwie odnotowuję incydentalny powrót do tej dziwnej gry z jeszcze dziwniejszym podręcznikiem. Miło było sobie przypomnieć, dlaczego Mork Borg to taka fajna, wykręcona gra, w której poprzeczka cringe’u jest mocno podniesiona.
Udział wzięli:
Börda - Fanged Deserter (D.);
Agn - Forlorn Philosopher (K.);
Therg - Heretical Priest (A.).
Bohaterowie zostali porwani przez wykręconego Rzeźnika z Galgenbeck, psychopatycznego wyznawcę Bezimiennego, któremu chce ich złożyć w ofierze. Rzeźnik ma jednak pecha, bo wściekle, ożywione drzewa z Sarkash pamiętają jego tępy topór i gdy tylko wypełzł ze swojej podziemnej kryjówki w lesie, został nadziany na gałąź. Przygoda Bohaterów rozpoczyna się od wydostania się z celi, w której była też trumna z suchym trupem starego człowieka trzymającego zwój z czarem.
Bez problemu wydostali się z celi, drzwi były do cna przegnite. Rozpoczęło się penetrowanie niewielkiego lochu. W trakcie eksploracji Bohaterowie:
Trafili na agresywne, splątane korzenie i wydobyli z nich rytualny Sztylet Harriona.
Zmierzyli się z trzema rozbrykanymi goblinami rzucającymi w nich przegnitymi książkami. Jeden z goblinów miał srebrny kluczyk na szyi. Walka, o dziwo, chwilę zajęła, ale wszyscy szczęśliwie przeżyli, nawet Therg mający 1 HP.
Trafili do kapliczki, gdzie nad prowizorycznym ołtarzem wisiała kukła z nałożonym czarnym workiem na głowie. Na worku ktoś kredą zaznaczył wielkie X, a w miejscu przecięcia linii był otwór. Therg postanowił spojrzeć w tę dziurę i na chwilę znalazł się w głowie dziwnej, wysokiej istoty maszerującej przez las, która nęka przerażonych wędrowców. Pod kukłą na ołtarzu złożone było bijące serce. Agn postanowiła włożyć serce do kukły, która zaczęła pęcznieć od pompowanej krwi. Krew zaś zaczęła powoli skraplać się na podłodze i powoli, bardzo powoli wędrować w stronę wyjścia z lochu wbrew nierównościom podłogi.
Na koniec wkroczyli do osobistej sypialni Rzeźnika z Galgenbeck. Poza wielkim tasakiem i jeszcze większym toporem natknęli się tam na przykutego do ściany zdziczałego Wickedheada - w sensie tego dziwnego człowieka z lampą zamiast głowy. Agn miała ze sobą kajdany, także udało się więźnia obezwładnić i wziąć jako jeńca z nadzieją na sprzedanie go gdzieś z zyskiem. W ten sposób wszyscy opuścili loch.
W lesie Sarkash było ciemno, słychać było krzyki. Bohaterowie chcieli się podkraść i wybadać sprawę, ale nikt nie zdał testu Agility. Okazało się, że na szlaku wędrowni cyrkowcy zmagają się z sosną, która niczym germański najeźdźca brutalnie smagała ich swoimi gałęziami. Przeciwnik był potężny, ale Bohaterowie zdecydowali się rzucić do ataku i… w dwie tury ścięli niebezpieczne drzewo. Cyrkowcy krzyczeli, że nadciąga Demon (faktycznie, dało się zauważyć w oddali jego sylwetkę), toteż wszyscy razem na dwóch cyrkowych wozach zaczęli gnać na północ, na wybrzeże, bo przecież na plaży jest mniej drzew.
Po dotarciu na wybrzeże trzeba było podjąć decyzję: zmierzać na zachód, w stronę rzeki, czy na wschód, w stronę odległego światła. Wszyscy uznali, że ruszą na wschód licząc, że znajdą tam bezpieczne schronienie przed pochodem Bezimiennego. Bohaterom udało się też sprzedać pojmanego Wickedheada. Therg próbował sprzedać też trupa starca, którego zabrał ze sobą, ale cyrkowcy uznali, że zwłoki im się nie przydadzą. Therg zapakował trupa na swojego konia, a następnie wszyscy ruszyli w stronę światła.
Koniec prostej i krótkiej przygody: było dużo walki i odkrywania, nic naprawdę znaczącego się nie wydarzyło, nie mniej wydaje mi się, że nie zaszkodziło to przygodzie. Jeśli dane nam będzie kontynuować tę przygodę, być może zarysuje się jakiś wyraźniejszy wątek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz