Gry
fabularne od jakichś dwudziestu lat stanowią dla mnie ważny element życia. Były
chwile lepsze i gorsze. Zdarzył się moment, gdy myślałem, że zupełnie już RPGi
sobie odpuściłem, ale nagle wróciły i znów stale mam je w głowie. Ale ostatnie
tygodnie, po czasie pewnego prosperity grania online przyniosły ponownie
nieciekawy przełom.
Po
pierwsze, zdarzyła nam się przerwa – jeden wyłom spowodował, że tkana
konstrukcja się posypała i straciliśmy rytm. Nie wiem, kiedy wrócimy do grania.
Niekiedy mam wrażenie, że jeśli sam nie będę sesji organizował, to to po prostu
nie wypali.
Po
drugie, w zawodowej rzeczywistości nastały trudne czasy związane z poważnymi
przygotowaniami do egzaminów oraz ogólny gwałtowny spadek samopoczucia: poważny
kryzys z psychicznymi i fizycznymi konsekwencjami. Nerwobóle, utrata wagi to
raptem wierzchołek góry lodowej. Przez jakiś czas szukałem ratunku – myślałem,
RPGowy eskapizm zadziała!
I
wówczas okazało się, że gry fabularne to nie jest ten rodzaj hobby, przy którym
człowiek może się zrelaksować, rozluźnić, odstresować. Za cholerę nie! Nie
byłem nawet w stanie myśleć o przygotowaniu sesji, odrzucało mnie. Podobnie z
pisaniem, choćby na bloga. Faza przygotowań do sesji, a nawet bycie graczem
wymaga określonej koncentracji, zaangażowania i odpuszczenia na parę godzin
innych spraw. Jednak gdy te inne sprawy zaczynają człowieka przygniatać, RPGi
przed niczym nie ratują.
To
lekcja z ostatnich tygodni. Gry fabularne nie leczą mnie z poważnego, przygniatającego
stresu. Ciekawe spostrzeżenie po dwudziestu latach zabawy. Lepiej późno niż
wcale, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz