Pierwsza testowa sesja Fallouta - odpaliliśmy Starter, żeby nauczyć się używać tej dziwnej i tajemniczej mechaniki 2d20. To dla mnie (i dla wszystkich Graczy) coś zupełnie nowego.
Wystąpili:
August Byron - mieszkaniec krypty;
Tommy „Wesołek” Boyle - ocalały;
Bailey Szeroki Uśmiech - ghul;
Hazel Johnson - nowicjusz Bractwa.
Zaczęło się od przybycia do Punktu Nasłuchowego Echo. Rezydujący tam stary członek Bractwa, Galen Portno, poprosił o wysłanie patrolu ze względu na niepokojące zdarzenia, które usłyszał przez radio: katastrofa latacza Bractwa oraz totalna cisza w eterze w trzech osadach: Kinnikon, Brahmin’s Crossing i Slatville.
Wśród Bohaterów była nowicjuszka Bractwa, która sprowadziła swoich towarzyszy aspirujących do dołączenia do tej organizacji. Na spotkaniu Galen Portno opowiedział co usłyszał i wdał się w rozbudowane negocjacje o wynagrodzenie za zrealizowanie zadania. Był tym nieco rozczarowany i zirytowany, ale ostatecznie Bohaterom udało się wyszarpać dodatkowe wynagrodzenie i sporo czystej wody.
Tym sposobem Bohaterowie wyruszyli w stronę kanionu Beriday, gdzie przelatywał strącony latacz. Aby tam dotrzeć, trzeba było przejść przez Most Kullen biegnący nad głębokim wąwozem. Szaber porzuconych samochodów nic nie przyniósł poza straconym czasem. Po drugiej stronie mostu, gdzie znajdowała się chata szabrownika Sama Breckinride’a stał samochód-pułapka, na który Tommy rzucił się ochoczo. Udało mu się wypatrzyć niebezpieczeństwo i je rozbroić i dzięki temu ocalały wzbogacił się o butelkę dobrego bimberku.
Według słów Galena Portno, Sam Breckinridge miał być zgorzkniały i nieprzyjemny, ale nie wrogi. Jego chata zdawała się jednak pusta. Bailey postanowiła zajrzeć do środka i wtedy ujrzała obgryzione do kości ciało szabrownika oraz żywiące się na nim obrzydliwe radrakany. Te rozpierzchły się i rzuciły w stronę nowej ofiary. Zaczęła się walka.
I tutaj muszę powiedzieć, że wyszły dwie ciekawe sprawy. Radrakany są małe i szybkie i potrzeba dwóch sukcesów w teście, by w ogóle je trafić. Okazało się, że to całkiem spore wyzwanie i Bohaterowie zwyczajnie walili bronią w piach. Radrakany z kolei nie są szczególnie groźnym przeciwnikiem i jeśli już udawało im się kogoś użreć, to konsekwencje były znikome. W ten oto sposób nasza pierwsza walka na mechanice 2d20 była dość długa i monotonna. Możecie zapytać: ale dlaczego Gracze nie wykorzystywali Punktów Akcji? Ano, z dwóch powodów: nie udało im się ich uciułać dużo, także ich przepływ był raczej powolny i mało znaczący. Z drugiej strony na tym etapie Gracze dość oszczędnie się z nimi obchodzili - syndrom mikstury leczącej trzymanej w ekwipunku przez całą grę, bo „lepiej zachować na później”. Myślę, że mechanika pokazała nam, że nie warto tych punktów trzymać w odwodzie, także kolejna sesja może będzie dynamiczniejsza. W każdym razie po trzech rundach walki udało się zabić trzy z pięciu radrakanów - uznaliśmy, że walka została wygrana i na tym etapie postanowiliśmy zrobić cięcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz